CZĘŚĆ PIERWSZA

TROCHĘ TEOLOGII

Zanim przejdziemy do praktycznej części tej książki, zanim wyjaśnię, o co chodzi w poszczególnych elementach Mszy Świętej, opowiem, skąd się one wzięły i dlaczego tak, a nie inaczej dziś je przeżywamy, potem chciałbym krótko podpowiedzieć, z jakim sercem podchodzić do Eucharystii. Warto trochę teologicznie nastroić swoje wnętrze, by tego sakramentu nie traktować czysto praktycznie i intelektualnie. Msza Święta swoją istotą przekracza wszystko to, co materialnie i intelektualnie się na niej dzieje, ponieważ doprowadza nas do samego Boga, którego przecież nie da się objąć umysłem ani zgłębić sercem. Zapraszam więc do zobaczenia tych tropów, które – mam nadzieję – choć trochę pomogą dostrzec w Eucharystii to Boże „coś więcej” i nauczą nas, z jakim sercem podchodzić do tego niezwykłego sakramentu.

W pierwszy dzień Przaśników, kiedy ofiarowywano Paschę, zapytali Jezusa Jego uczniowie: «Gdzie chcesz, abyśmy poszli poczynić przygotowania, żebyś mógł spożyć Paschę?». I posłał dwóch spośród swoich uczniów z tym poleceniem: «idźcie do miasta, a spotka was człowiek niosący dzban wody. Idźcie za nim i tam gdzie wejdzie, powiecie gospodarzowi: „Nauczyciel pyta: gdzie jest dla Mnie izba, w której mógłbym spożyć Paschę z moimi uczniami?”. On wskaże wam na górze salę dużą. Usłaną i gotową. Tam przygotujecie dla nas». Uczniowie wybrali się i przyszli do miasta, gdzie znaleźli, tak jak im powiedział, i przygotowali Paschę.

A gdy jedli, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im mówiąc: «Bierzcie, to jest Ciało moje». Patem wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie dał im i pili z niego wszyscy. I rzekł do nich: «To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana. Zaprawdę, powiadam wam: Odtąd nie będę już pił z owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić go będę nowy w królestwie Bożym». Po odśpiewaniu hymnu uszli w stronę Góry Oliwnej. (Mk 14, 12-16.22-26)

W tym krótkim fragmencie Ewangelii świętego Marka jest wszystko, czego potrzebujemy, by zobaczyć, czym jest lub raczej może być w naszym życiu Eucharystia. Każde słowo w tym tekście niesie niesamowity przekaz i pewnie lata zajęłoby nam wyjaśnienie każdego z nich. Skupimy się więc tylko na kilku szczegółach, które dla mnie są niesamowicie poruszającymi elementami pokazującymi, jak niewiarygodnie Bóg działa w tym sakramencie.

Otóż święty Marek opowiada, że gdy Pan Jezus wysłał swoich uczniów, żeby przygotowali Mu Paschę do spożycia, powiedział im dokładnie, że mają znaleźć człowieka, który będzie szedł ulicą, niosąc dzban wody. Gdy kogoś takiego spotkają, mają pójść razem z nim, po czym wejść do domu, do którego on wejdzie, i tam poprosić o miejsce na wieczerzę. Gdy to czytam, w mojej głowie od razu rodzi się pytanie: „Po co Jezus dał tak skomplikowaną instrukcję? Czy nie mógł powiedzieć, o jaki dom Mu dokładnie chodzi, tylko kazał szukać człowieka z dzbanem? Po co takie podchody?”. Okazuje się jednak, że w tym człowieku niosącym dzban wody jest coś niezwykłego, Uczniowie Jezusa to bowiem pobożni żydzi, doskonale znający historię Izraela, którzy, słysząc o człowieku niosącym dzban z wodą, prawdopodobnie mieli w głowie konkretne skojarzenie.

W Pierwszej Księdze Królewskiej jest opisana historia z życia proroka Eliasza opowiadająca o bardzo trudnym momencie jego życia. Eliasz doszedł do takiego stanu, że chciał umrzeć. Niemalże chwilę wcześniej pokonał czterystu pięćdziesięciu proroków Baala, udowadniając przedtem ludowi, że jego Bóg jest jedynym i wszechmogącym Panem. Może się więc wydawać, że Eliasz jest nie na dnie, ale na szczycie swojej kariery prorockiej. Jednak, jak to się zwykle dzieje w życiu, po czasie sukcesu często przychodzi kryzys. W przypadku Eliasza chodziło o to, że królowa Izebel, wysłała swoje wojska, by ścigały proroka za jego czyny. Eliasz był tak przestraszony działaniami Izebel, że chciał się zabić. Jego strach był tak ogromny, że nie chciał dłużej żyć, więc odszedł na pustynię, gdzie położył się pod jakimś krzewem i czekał na śmierć. Przestał jeść i pić, tylko leżał i wypatrywał śmierci. Po pewnym czasie przyszedł do niego anioł, szturchnął go i położył mu obok głowy dzban z wodą i podpłomyk. Dosłownie po hebrajsku napisano, że anioł kopnął Eliasza i powiedział mu: „Jedz i pij!”. Eliasz posłuchał anioła i posilił się, ale niczego to mu nie dało, więc dalej położył się z pragnieniem śmierci w sercu. W tej sytuacji anioł przyszedł po raz drugi i znów kopnął proroka, a następnie położył obok niego dzban z wodą i podpłomyk, każąc mu jeść i pić. Gdy Eliasz zjadł, wstąpiła w niego taka siła, że wstał i mocą tego pokarmu szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy przez pustynię, aż doszedł do góry Bożej Horeb. Tam zaś spotkał Boga twarzą w twarz. Na Horebie Bóg objawił się Eliaszowi i był z nim tak blisko, że już się bliżej nie da.

Co więc mogli pomyśleć sobie uczniowie, kiedy Pan Jezus kazał im szukać człowieka niosącego dzban z wodą? Z pewnością przypomnieli sobie Eliasza i pokarm, który go tak wzmocnił, że ruszył do niewiarygodnych rzeczy, a przede wszystkim wszedł w niezwykłą bliskość z Bogiem. Być może Jezus już przez ten nakaz pokazał swoim uczniom, czym będzie dla nich i dla nas Eucharystia, którą po raz pierwszy tej nocy sprawował. Ten podpłomyk i dzban z wodą, które dostał kiedyś Eliasz, to nic innego jak symboliczna zapowiedź Chleba i Wina, czyli Ciała i Krwi Chrystusa.

Może ktoś jednak przekornie powiedzieć, że dzban nie zawierał wina, ale wodę. Tak, to prawda, ale dla Pana Jezusa – jak pamiętamy z Ewangelii świętego Jana – zamienienie wody w wino nie stanowi żadnego problemu. Dla Niego przemienienie wody naszych codziennych trudów w wino nie jest wyzwaniem. Być może, gdy uczniowie widzieli człowieka niosącego dzban wody, rozumieli, że w tym symbolu Bóg komunikuje im, że jeśli w życiu będą niczym Eliasz doświadczać śmiertelnego strachu i trudu ponad siły, to tu, na tej uczcie znajdą lekarstwo i pomoc.

Również dla nas to słowo o człowieku niosącym dzban wody jest obietnicą, że jeśli jest nam ciężko, nie chce się nam żyć, wszystko się wali, a po fali sukcesów następuje niemały kryzys, to czas wziąć podpłomyk i dzban wody, by się nimi nakarmić. To pierwszy sposób przeżywania Eucharystii, który podpowiada nam Ewangelia. Jeżeli bowiem mamy taki moment w życiu, że jest trudno, męcząco, frustrująco i wręcz beznadziejnie, to właśnie w tym miejscu Kościół, czyli oczywiście Pan Bóg, ma dla nas doskonałe lekarstwo, którym jest Eucharystia. Jeżeli będziemy przeżywać ją z wiarą, czyli nie traktować jej jako obrzęd czy spektakularne nabożeństwo, to ona da nam niewiarygodną siłę i otworzy nas na cuda.

Eucharystia jest bardzo niepozorna. Gdy się patrzy na biały opłatek i trochę wina w kielichu, można pomyśleć, że to takie nic, i powiedzieć: „Co zmienia fakt, że to przyjmuję?”. A Eucharystia niewiele zmienia, gdy się w nią nie wierzy. Gdy jednak spożywa się ją nie z przyzwyczajenia, ale z żywą i mocną wiarą, ona potrafi wypełnić każdy brak i każdą pustkę w życiu. Jeżeli czegoś nam bardzo brakuje, jeżeli czujemy jakiś paraliżujący strach lub dojmujący głód, którego nic nie może zaspokoić, jeśli się życiowo „szwendamy” i ciągle jest coś nie tak, to czas zacząć przyjmować Eucharystię z wiarą. Gdy będziemy ją spożywać w taki sposób, da nam ona wszystko, czego potrzebujemy, bo Eucharystia to sam Bóg. On niczego więcej nie ma, bo tam jest cały.

Pierwszym kluczem do Eucharystii jest zatem wiara. O tym zaś czego jeszcze potrzebujemy do niej dołożyć, by Eucharystia promieniowała mocą na nasze życie, przekonałem się czytając fragment Ewangelii świętego Marka, pozornie opowiadający o czymś zupełnie innym.

Wtedy Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali. A On rzekł do nich: «Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!». Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu. Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne, osobno. Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili.

Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać. (Mk 6, 30-43)

Ten fragment Ewangelii często pojawia się w Liturgii Słowa w okresie wakacyjnym i przez to nierzadko traktowany jest przez księży jako pretekst do tego, by powiedzieć ludziom, że trzeba odpoczywać. I choć oczywiście odpoczynek to ważna i potrzebna rzecz w życiu każdego człowieka, jak się łatwo domyślić, ta Ewangelia jednak nie jest o tym, a przynajmniej nie tylko o tym. Kiedy uważnie przyjrzymy się temu, co pisze święty Marek, okaże się, że Jezus kazał swoim uczniom pójść na bardzo specyficzne wakacje. Powiedział: „Chłopaki, zbierzcie się i razem pójdźcie na miejsce pustynne”. W naszych uszach brzmi to dziś: „Skrzyknijcie się i jedźcie na Saharę, na jakieś dobrze zorganizowane safari i odpoczynek” – w tamtych czasach takie słowa znaczyły jednak coś zupełnie innego. Pustynia, na którą mieli udać się apostołowie, to miejsce, w którym wtedy realnie można było zginąć. Nie było tam całej turystycznej infrastruktury, którą my znamy z katalogów biur podróży. W czasach Jezusa pustynia to istny survival, z którego można nie wrócić. Jezus, mówiąc swoim uczniom, by poszli osobno na miejsce pustynne, proponuje im coś innego niż relaks. Na pustyni żyją zwierzęta, które mogą zabić. Jak podaje Pismo Święte, biegają tam stada zdziczałych osłów, które tratują wszystko, co spotykają na swojej drodze. Są tam śmiercionośne węże i skorpiony. To nie jest idealne miejsce. O co więc chodziło Panu Jezusowi?

W Ewangelii czytamy, że Jezus wysłał swoich uczniów na pustynię, gdyż tak wiele ludzi z najróżniejszych stron świata przychodziło i odchodziło, że nawet nie mieli czasu na posiłek. Jezus popatrzył więc na swoich uczniów pomagających Mu w „ogarnianiu” tych wydarzeń religijnych i pomyślał, że tak dużo robią, że nie mają kiedy się posilić. Czy jednak chodziło tylko o głód fizyczny? Zastanawiając się nad tym, zauważyłem kiedyś, że słowo, którego używa w tym miejscu święty Marek, nie jest określeniem zwykłego posiłku, czyli jedzenia. Ten grecki wyraz, który stosuje tu ewangelista, oznacza dosłownie „rozsmakowalnik”, czyli pokarm, którym można się rozkoszować. Jezus mówi więc, by uczniowie udali się na posiłek, który będzie wręcz rozkoszną ucztą, który zaspokoi ich najbardziej dotkliwe głody.

Gdy sprawdziłem, gdzie jeszcze w Piśmie Świętym pojawia się to słowo, okazało się, że stosuje je także święty Łukasz w Dziejach Apostolskich, gdy opisuje pewne wydarzenie z życia świętego Pawła. Otóż pewnego dnia Paweł trafił do miasta o nazwie Troada, gdzie do późnych godzin nocnych głosił Ewangelię w sali położonej na trzecim piętrze domu. Gdy mówił, w oknie siedział młody chłopak, który w pewnym momencie nauczania świętego Pawła usnął i spadł na ziemię. Pewnie wieczór był gorący, jak to zwykle w tamtych szerokościach geograficznych, więc chłopak znalazł okno, by mu było nieco chłodniej. Paweł pewnie trochę przynudzał albo po prostu chłopak był zmęczony i niewyspany, więc się zdrzemnął, na skutek czego spadł i zabił się. Święty Paweł się przestraszył, bo pewnie pomyślał sobie, że zabił człowieka swoim kaznodziejstwem, więc pobiegł szybko na dół, chwilę się nad nim pomodlił, po czym wrócił do sali, a potem połamał chleb i wszyscy zjedli posiłek – i tu właśnie pojawia się to samo słowo, które wcześniej widzieliśmy u świętego Marka. Oczywiście wiadomo, o jaki posiłek chodzi – o Eucharystię. Co się potem stało? Chłopak powstał z martwych.

Zestawiając więc ze sobą te dwa fragmenty Biblii, łatwo można się domyślić, że Jezus, wysyłając uczniów na pustynię, mówił o normalnym odpoczynku i o zwykłym posiłku. Gdy wokół nas odbywają się różne religijne wydarzenia i spotkania, ludzie doznają uzdrowień i cudów, a my – choć może nawet słuchamy różnych konferencji i kazań, nie widzimy żadnych zmian – ciągle mamy wewnętrznego „suchara”, czyli czujemy się prawie niewierzący i niedoświadczający namacalnej bliskości Boga, to właśnie na nas Jezus patrzy, jak kiedyś na swoich uczniów i mówi: „Kurczę, oni nawet nie mają czasu na posiłek, na Ten Posiłek”. On wie, że jest w nas głód, który tylko Jego Pokarm może zaspokoić. Żadne inne doświadczenia religijne, żadne spotkania, modlitwy, słowa i gesty nie mogą równać się z tym jednym – z Eucharystią. Tylko ona może wypełnić najgłębszy głód człowieka. Tylko ona – tak jak opowiada o tym wspomniana historia świętego Pawła i młodzieńca w oknie – jest w stanie ożywić nawet to, co już umarło.

Jego Posiłek nie jest jednak czymś jednorazowym. Nie wystarczy się nim raz nakarmić i wszystko na zawsze, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, się zmienia. Ten Pokarm ma taką dziwną właściwość, że potrzeba stałego jego dopływu, nieustannego dostarczania do organizmu, by przyniósł efekty. W tym w sumie przypomina on każde inne jedzenie, bo przecież zmiana diety nie daje widocznych efektów po jednym dniu, ale dopiero regularne jej praktykowanie przynosi pożądane skutki. Eucharystia również potrzebuje pewnej stałości w nas, by mogła przemienić nasze życie.

Wiem z konfesjonału i z różnych rozmów, że dla wielu z nas Eucharystia nie jest codziennością, a nawet nie „cotygodniowością”, raczej jest czymś dalekim. Trzeba powiedzieć szczerze, że właśnie to jest przyczyną naszych wewnętrznych głodów, pustek i niedomagań. Jeżeli więc chcemy przestać żywić się „sucharami”, potrzebujemy zacząć regularnie karmić się tym Posiłkiem – on wymaga zaś długotrwałego przyjmowania, by doprowadzić do zmiany naszego duchowego żywienia. Jeśli do tej pory żywiliśmy się grzechem, samotnością, beznadzieją, to nasz organizm nauczył się z tego czerpać życie, które jest oczywiście marnym quasi-życiem. Żeby przestawić się na inny sposób odżywiania, czyli karmienie się miłością, dobrem, nadzieją, optymizmem czy radością potrzeba długotrwałego procesu zmiany żywienia. Oczywiście Pan Bóg robi taką akcję, że raz kogoś nakarmi i nagle wszystko w jego życiu jest inne, nowe. Nie wiem jednak od czego to zależy, bo takie cuda to Jego autonomiczne decyzje. Zwykle jednak potrzeba długotrwałego przyjmowania Eucharystii z wiarą, byśmy zaczęli naprawdę żyć.

W Starym Testamencie, a dokładniej w różnych fragmentach Pięcioksięgu, opisana została historia z dziejów narodu wybranego opowiadająca o tym, jak Bóg karmił Żydów manną podczas ich wędrówki przez pustynię, po tym, jak wyszli z niewoli egipskiej, szli przez czterdzieści lat do Ziemi Obiecanej. W tym czasie Bóg nieustannie zsyłał im do jedzenia mannę. Gdy zestawi się teksty z Księgi Wyjścia, Księgi Liczb i Księgi Powtórzonego Prawa opisujące zjawisko, łatwo zauważyć, że były trzy etapy spożywania manny przez Izraelitów. Na początku, gdy ją jedli, smakowała im jak trawa, papier, czyli po prostu nie miała żadnego smaku. Po spożyciu mieli poczucie sytości, ale czuli się, jakby de facto nic nie jedli, bo manna nie miała żadnego smaku. Jedk po pewnym czasie, być może po jakiś dwudziestu latach wędrówki, manna zaczęła w ich ustach smakować jak mleko i miód. Nie była już czymś nijakim, ale wywoływała w nich pewną słodycz, a co za tym idzie także rozkosz. Zaś na sam koniec, czyli prawie po czterdziestu latach jedzenia, tuż przed wejściem do Ziemi Obiecanej, manna każdemu smakowała tak, jak chciał. Czyli jeśli ktoś miał ochotę na marchewkę, to czuł marchewkę, gdy jadł mannę. Jeśli ktoś potrzebował McRoyala, to czuł w ustach McRoyala. Manna nabierała zatem takich właściwości, które najbardziej były potrzebne spożywającemu, które były spełnieniem jego pragnień.

To jest według mnie genialna opowieść o tym, czym jest Eucharystia i co w nas robi, gdy regularnie przyjmujemy ją z wiarą. Ona rzeczywiście, kiedy człowiek zaczyna przygodę z tym sakramentem, często wydaje się nam jak papier – chodzimy do kościoła, niczego nie rozumiemy, a wszystko wydaje nam się nijakie. Z czasem jednak, jeśli jesteśmy wierni Eucharystii, jeśli wchodzimy w nią z wiarą i miłością, może stać się dla nas niezwykłą słodyczą. Ważne, by nie poprzestać na etapie papieru i nie zniechęcić się tym, że nie widzimy szybkich efektów. Niestety właśnie przez brak wytrwałości i zaangażowania większość ludzi w ogóle nie dochodzi do etapu miodu – do końca życia znają Eucharystię jako papier i myślą, że na niej się nic nie dzieje. Jeśli jednak uzbroimy się w cierpliwość i będziemy ją jedli, jedli i jedli, to pomału zacznie być coraz słodsza, by na końcu stać się w nas tym, czego najbardziej potrzebujemy. Eucharystia w końcu zacznie spełniać nasze największe pragnienia.

Może więc dziś i nam Jezus chce powiedzieć: „Idźcie, odpocznijcie nieco i posilcie się”, jednocześnie zapraszając na ucztę, którą sam wystawia, którą sam przygotowuje i na której cały się nam oddaje. Jezus przecież kiedyś powiedział: „Kto jest strudzony, niech przyjdzie do Mnie, a Ja go pokrzepię” (por. Mt 11,28). W tych słowach mówi o takim odpoczynku, którym jest właśnie Eucharystia. Po grecku zaś słowo „odpoczynek” pojawiające się w tym fragmencie oznacza dosłownie „ja go odpocznę”, „ja sprawię, że on odetchnie”. Jeśli więc będziemy jeść ten Posiłek, którym jest Eucharystia nabierzemy sił wewnętrznych, nareszcie odpoczniemy i zaczerpniemy życiowego oddechu. Jeśli ktoś jest duchowym „sucharem”, to mam nadzieję, że może ta książka stanie się dla niego początkiem drogi ku prawdziwemu życiu. Gdy zacznie regularnie jeść ten Pokarm – mimo że na początku nie dostarczy on żadnych atrakcji, będzie się wydawał dość nudny i marny – to z czasem stanie się on dla niego jak słodycz miodu, a potem spełni wszystko, czego tylko potrzebuje.

Czy jednak spożywanie Eucharystii ma nas doprowadzić tylko do tego, by nam było lepiej w życiu? Nie. Ona jest miejscem, gdzie Bóg uczy nas być takimi jak On, czyli uczy nas kochać. Mamy Go spożywać, żeby urodziła się w nas miłość. Eucharystia – podobnie jak manna – działa z czasem. Może nam się wydawać, że przychodzimy, bierzemy kawałek chleba i odchodzimy, i to niczego nie zmienia w naszych relacjach z ludźmi. Jednak jeśli ktoś próbuje kochać i bardzo chciałby kochać, a nie potrafi mimo różnych starań i prób, to regularnie spożywając Eucharystię z wiarą, po czterdziestu latach będzie potrafił kochać. Najpierw będzie czuł, że jego kochanie ludzi jest jak mielenie trawy, ale z czasem zamieni się ono w słodycz, a potem stanie się prawdziwą miłością, której pragnęliśmy.

Mam ogromną nadzieję, że ta książka stanie się dla kogoś pierwszym krokiem do uczestniczenia w Eucharystii i przyjmowania Komunii z wiarą. Niech ten sakrament, w którym Bóg jest na wyciągnięcie ręki, przemieni nasze życie z papieru i trawy w słodycz i wszelką obfitość. O tym zaś, jak w praktyce wygląda przybliżanie serca do Eucharystii, więcej opowiem w kolejnej części tej książki.

EUCHARYSTIA Instrukcja obsługi – Adam Szustak OP, wyd. Fundacja MALAK, str. 10-22