Większości z nas zdarzyło się pewnie oglądać transmisje różnego rodzaju uroczystości religijnych za pośrednictwem telewizji lub internetu, albo słuchać jej przez radio. Korzystamy z takiej możliwości najczęściej wówczas, gdy z jakichś powodów niemożliwy jest nasz bezpośredni, osobisty udział w interesującym nas wydarzeniu. Mogą to być bardzo różne sytuacje – od pobytu w szpitalu po niemożność pozwolenia sobie na podróż w odległe miejsce, choćby na Światowe Dni Młodzieży w Panamie.

Eucharystia oglądana lub odsłuchiwana przez radio nie jest jednak wcale aż taką nowinką, jak mogłoby się wydawać. Polskie Radio od 1980 roku co niedzielę transmituje tak zwaną „mszę świętą radiową” nadawaną z kościoła Świętego Krzyża w Warszawie. Transmisja radiowa mszy dla chorych, cierpiących, odosobnionych, uwięzionych, internowanych i pełniących służbę wojskową była jednym z postulatów „Solidarności”. Umożliwiło ją jednopunktowe porozumienie zawarte między Urzędem do spraw Wyznań a Episkopatem Polski oraz dekret prymasa Wyszyńskiego. Od trzydziestu siedmiu lat mszy radiowej słuchają co niedziele tysiące katolików w kraju i za granicą.

Rozwój technik przekazu medialnego przynosi w tym wypadku wiele dobra. Dla ogromnej rzeszy ludzi możliwość uczestniczenia choćby w taki sposób w celebracjach religijnych jest nieocenioną pomocą i radością. Dobrze jest móc na bieżąco śledzić uroczystości z udziałem papieża na placu św. Piotra, na plaży Copacabana lub w podkrakowskich Brzegach, jeśli akurat nie mogliśmy znaleźć się tam osobiście.

Czasem mamy jednak wątpliwości, jak powinniśmy się wówczas zachować. Czy wypada pić herbatę podczas papieskiej homilii, której słuchamy na żywo przez internet? A co podczas konsekracji i podniesienia w tracie mszy oglądanej w telewizji? Możemy zostać na przysłowiowej kanapie, czy też należałoby wstać lub nawet uklęknąć przed ekranem? Mam przeżegnać się, gdy słyszę w radio słowa błogosławieństwa?

Wiele zależy od nastawienia, z jakim oglądamy czy słuchamy transmisji. Inne zachowania będzie dyktować nam zwykła ciekawość, inne pragnienie uczestniczenia w jakiś sposób w transmitowanym wydarzeniu. Krótko mówiąc chodzi poniekąd o to, czy po prostu chcę zobaczyć „jak to tam wygląda”, czy też pragnę łączyć się duchowo ze wspólnotą modlącą się nawet tysiące kilometrów od biurka, na którym stoi mój laptop lub telewizor.

Istotną rolę odgrywa też w tym wszystkim nasza osobista wrażliwość, której nie należy lekceważyć. Klękanie prze ekranem to oczywiście lekka przesada, która może wywołać uśmiech na naszej twarzy, ale wielokrotnie miałem okazję widzieć starszych ludzi unieruchomionych w ścianach swoich mieszkań, którzy słysząc „bierzcie i jedzcie” klękali prze telewizorem lub radioodbiornikiem z takim przejęciem, że budziło to we w mnie wzruszenie zamiast rozbawienia.

Oglądanie czy słuchanie transmisji mszy nie zastąpi oczywiście w żaden sposób rzeczywistego w niej uczestnictwa. Gdy nie mamy takiej możliwości, warto pamiętać przede wszystkim o praktyce komunii duchowej, która pod względem duchowym ma nieskończenie większe znaczenie i wartość niż najuważniejsze nawet śledzenie przekazów medialnych. Na czym ona polega? Dobrze tłumaczy to franciszkanin o. Bogdan Kocańda:

„Najpierw należy wzbudzić żywą wiarę w obecność Jezusa. Można w tym celu odmówić akty wiary, nadziei i miłości, albo posłużyć się inną modlitwą spontanicznie przez siebie ułożoną. Następnie należy ufnie otworzyć swoje serce na Boga i odmawiając modlitwę Ojcze nasz przyjąć pokorną postawę dziecka Bożego. Kiedy osiągniemy taki stan ducha, wówczas należy poprosić Jezusa, aby przyszedł do naszego serca i zamieszkał w nim.

Następnie odmawiamy, tak jak w czasie mszy świętej Baranku Boży i wyobrażamy sobie przychodzącego do naszego serca Chrystusa. W ciszy tego duchowego wydarzenia należy trwać przez kilka chwil. Potem uwielbiamy Boga i dziękujemy mu za otrzymaną łaskę. Tak przyjętą Komunię duchową można powtarzać wielokrotnie w ciągu dnia. Bardzo przyczynia się ona do duchowego postępu”.

Samo oglądanie mszy w telewizji, czy też słuchanie jej przez radio nie zastępuje więc rzeczywistego uczestnictwa w Eucharystii, choć może być pomocne w dokonaniu aktu komunii duchowej. Jest jednak jedno jedyne wydarzenie, z którym Kościół wiąże takie same dobra duchowe niezależnie od tego czy bierzemy w nim udział bezpośrednio czy za pośrednictwem mediów.

Jest to błogosławieństwo Urbi et orbi – uroczyste błogosławieństwo papieskie udzielane „Miastu (Rzymowi) i światu” jedynie kilka razy do roku. Z przyjęciem tego błogosławieństwa w czasie rzeczywistym (czyli „na żywo”) także za pośrednictwem telewizji, radia, czy internetu związana jest nawet możliwość uzyskania odpustu zupełnego. I wtedy rzeczywiście i na sto procent warto i należy przeżegnać się przed ekranem.