ROZDZIAŁ 2

Ubiór na Mszy Świętej

Szaty liturgiczne

Rozdział będzie dotyczył sprawy, która może nie jest najistotniejszą kwestią w temacie Eucharystii, ale nad którą według mnie warto się zastanowić, ponieważ jej zrozumienie może nam bardzo pomóc w przeżywaniu liturgii. Chodzi oczywiście o tak zwaną modę księżowską, czyli de facto o strój, którego używa się podczas sprawowania Eucharystii. Nie będziemy się więc zajmować sutanną ani strojami duchownych, które są znakami pewnych godności kościelnych, ale skupimy się na ornacie, stule i albie, czyli szatach noszonych przez księży tylko podczas liturgii i sprawowania sakramentów

Ornat. Skąd wzięło się coś takiego? Nazwa tej szaty prawdopodobnie pochodzi od jednego z dwóch łacińskich słów: ornatus lub ornare. Ornatus znaczy po prostu „ozdobiony”, co oznaczało, że strój duchownych był ubraniem czymś przyozdobionym. Początków pochodzenia tej części stroju liturgicznego trzeba upatrywać w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, czyli w czasach Cesarstwa Rzymskiego. Pierwsi chrześcijanie żyli — ubierali się, zachowywali, kultywowali różne tradycje — podobnie jak Rzymianie, ponieważ to były czasy im współczesne, które miały określone mody i zwyczaje. Codziennym strojem w Cesarstwie Rzymskim były zaś tuniki przepasane paskiem lub sznurkiem, początkowo z krótkim rękawem, potem zaś w wersji z dłuższym i poszerzonym. Na tunikę zakładano pewnego rodzaju płaszcze, długie i grube, które miały chronić przed zimnem. Zwykle wyglądały one jak kapy zapinane z przodu klamerki (stąd wzięła się w ogóle potem kapa liturgiczna czy zakonna) ale też mogły nimi być płaszcze zwane „paenula”, przypominające swoim krojem ponczo, czyli duży kawał materiału z dziurą na środku, który wkładało się przez głowę. Właśnie ta paenula była pierwowzorem współczesnego ornatu. Myślę, że bardzo ważne jest zobaczenie kontekstu historycznego i kulturowego, z którego wziął się ornat, ponieważ jego pochodzenie pokazuje też istotną prawdę o tym, kim jest kapłan. Wśród pierwszych chrześcijan ci, którzy byli przeznaczeni do służby, czyli diakoni, kapłani, biskupi, nie odróżniali się strojem od reszty wiernych. Nawet podczas sprawowania liturgii nie posiadali oni specjalnego ubioru, bo nosili płaszcze, które wtedy miała większość obecnych na sali. Kapłan był wyróżniony jedynie przez miejsce, na którym siedział podczas Mszy. Poza tym jednym aspektem, czyli miejscem za ołtarzem, nie wyróżniał się niczym. Wyglądał i ubierał się dokładnie tak samo jak reszta wiernych. Do dziś zachowało się nawet świadectwo papieża Innocentego I, pochodzące z V wieku, w którym ten następca świętego Piotra odnosi się do pojawiającej się wtedy mody księżowskiej. Innocenty I zauważył, że księża zaczęli się tak ubierać, że wyróżniali się strojem od reszty wiernych. Upominał ich, że jako kapłani powinni odróżniać się nie strojem ale obyczajami, nauką, doktryną i pełnym miłości sposobem mówienia. Jego słowa oczywiście są aktualne także dziś. Wielu ludzi oburza się, że niektórzy zakonnicy czy księża nie chodzą w habitach czy sutannach tak często, jak powinni. W tym kontekście bardzo potrzebujemy słów Innocentego I, by nigdy nie zapomnieć, że nie o strój tu chodzi, ale o serce. I oczywiście ta zasada nie dotyczy tylko księży, ale wszystkich chrześcijan. Nas powinny wyróżniać przede wszystkim, a może tylko miłość i dobroć, one powinny być znakiem tego, kim jesteśmy, a nie to, jak się ubieramy.

Wracając jednak do historii stroju liturgicznego, trzeba koniecznie powiedzieć, że wszystko zaczęło się zmieniać wraz z nastaniem czasów barbarzyńskich, czyli wtedy, gdy cesarstwo przestało istnieć. Ludy barbarzyńskie przyniosły do Europy nowe sposoby ubierania się, które z czasem przejęła większość społeczeństwa. Kapłani natomiast zostali przy swoich wcześniejszych strojach. Wtedy właśnie pojawił się rozdźwięk między tym, jak wyglądało duchowieństwo, a jak ubierała się reszta społeczeństwa. Ornaty używane dziś przez księży podczas sprawowania Mszy są modyfikacją tych strojów, które zostały ustanowione jako szaty duchowieństwa mniej więcej w X-XII wieku. W tamtym okresie pojawiła się bardzo mocna hierarchia kościelna, co oznaczało w praktyce, że funkcje oraz zależności w Kościele były ściśle nazwane i określone, a do tego wyrażone na zewnątrz odpowiednim strojem. Szaty od tamtego czasu mówiły, kim ktoś jest i jaką rolę pełni w hierarchii kościelnej, a co za tym idzie w liturgii.

W czasach Soboru Trydenckiego szaty liturgiczne, w tym przede wszystkim ornaty, zmieniły znacznie swój wygląd. Ornat trydencki — wycięty po bokach, wyglądający jak płachta z tyłu szersza, z przodu węższa, z dziurą na głowę – czyli tak zwane trydenckie skrzypce, pojawił się w odpowiedzi na wcześniejsze ornaty, bardzo obszerne i ciężkie. Stare modele ornatów sprzed Trydentu były obficie zdobione, wyszywane drogimi i ciężkimi kamieniami, więc ważyły kilogramy. Gdy księża sprawowali w nich Mszę, czasem mieli trudności z podnoszeniem rąk podczas przeistoczenia, tak były ciężkie ich stroje. Wycięty po bokach ornat trydencki miał ułatwić odprawianie Eucharystii i umożliwić swobodę ruchów podczas liturgii.

Dzisiejszy wygląd szat liturgicznych jest powrotem do tego, co było przed Soborem Trydenckim. Ornaty współcześnie stosowane w liturgii są odwzorowaniem szat z czasów rzymskich i średniowiecznych, oczywiście bez dokładania mnogich ozdób zwiększających ciężar strojów. Dziś ornaty są lekkie i proste, swym krojem przypominają płaszcze typu paenula. Gdy więc słyszy się czasem w Kościele głosy, że trzeba koniecznie wrócić do „trydenckich skrzypiec”, że one były czymś pierwotnym, to warto pamiętać, że przed tym typem ornatu było coś wcześniejszego. W historii Kościoła były takie czasy, że postanowienia Trydentu nazywano czymś nowym i — używając współczesnych pojęć — modernistycznym. Kiedy więc pierwszy ksiądz na świecie założył ornat skrzypcowy (dzisiaj uznawany przez niektórych za tradycyjny i najbardziej prawowierny), prawdopodobnie patrzono na niego i myślano: „Eh nowinki”. Dzisiejsze stroje liturgiczne, choć inne, bo zmienione wielowiekową ewolucją, nawiązują do czasów sprzed Soboru Trydenckiego.

Jeśli chodzi o sam wygląd ornatu, pomijając już omówiony krój, ważne jest, by na każdym ornacie był umieszczony krzyż. Czasem jest on wyszywany z tyłu na całych plecach, czasem z przodu niewielki na piersiach, nie ma to w sumie większego znaczenia, gdzie się znajduje i jaką ma wielkość, najistotniejsze jest to, by w ogóle się pojawił. Krzyż na ornacie jest znakiem krzyża Chrystusa, który kapłan przyjmuje na siebie, gdy przystępuje do sprawowania Mszy. Istotę tego znaku oddaje modlitwa, którą tradycyjnie kapłan odmawia podczas zakładania tej szaty. Nie jest to modlitwa obowiązkowa, ale wielu księży nią się modli. Brzmi ona tak:

Panie, który powiedziałeś ”jarzmo moje jest słodkie, a ciężar lekki”, daj, ażebym mógł je tak dźwigać, żeby zasłużyć na Twoją łaskę.

Te słowa mają więc przypominać księdzu zakładającemu ornat, że za każdym razem, gdy wkłada te szaty, jednocześnie bierze na siebie także krzyż Jezusa i Jego jarzmo, bierze Jego prawo, Jego miłość, jego mękę i wszystko, co Jezus zrobił. Włożenie ornatu jest symbolem zgody na to, że kapłan chce to wszystko nosić i tym żyć. Ksiądz, zakładając na siebie to jarzmo staje się więc kimś, kto niesie krzyż Jezusa — staje się jakby mułem lub osiołkiem, który niesie innym Jezusa.

Samo nakładanie szaty liturgicznej ma bardzo piękną symbolikę. Jak wszyscy wiemy, człowiek po grzechu pierworodnym nagle zobaczył, że jest nagi. Wcześniej nagość nie była wstydliwa ani krępująca. Gdy jednak człowiek zgrzeszył, Bóg postanowił ubrać go w szaty, by go ochronić, by zakryć jego nagość, by zabrać wstyd. Wielu proroków Starego Testamentu opowiada o tym, że Bóg ubiera grzesznika w szatę zbawienia. Podobną sytuację obserwujemy w przypowieści o synu marnotrawnym — powracający syn zostaje ubrany przez swojego ojca w nową szatę. Wkładanie szat przed Liturgią Eucharystyczną symbolizuje więc ubieranie nas grzeszników — których reprezentuje ksiądz — przez Boga w nowe szaty. Kapłan, zakładając ornat, bierze na siebie jarzmo Chrystusa, bo tak jak Jezus pragnie, by grzesznicy zostali ubrani w łaskę.

Kolejnym elementem stroju liturgicznego jest stuła. Co ciekawe, stuła jest o wiele ważniejsza od ornatu, ponieważ jest obowiązkowym strojem, który kapłan musi założyć na Mszę. Ksiądz może nie mieć ornatu, ale koniecznie powinien założyć na szyję stułę. Dlaczego? Samo pochodzenie słowa „stuła” do dziś jest dość enigmatyczne, do końca nie wiadomo, skąd się wzięło. Najstarsze źródła mówią, że prawdo-podobnie był to element stroju kobiecego, który Rzymianie przejęli od Greków. W Grecji zaś ta część garderoby była przeznaczona tylko dla kobiet zamężnych i wyglądała jak szata wzbogacona pasami przypominającymi właśnie stułę. Taki strój nosiły tylko mężatki, ponieważ był on znakiem zaślubienia. W związku z tym faktem w Kościele stuła często uznawana jest za symbol zaślubienia kapłana Panu Jezusowi – ksiądz jest poślubiony tylko Jemu.

Inna hipoteza historyczna (bardziej prawdopodobna) dotycząca tego, skąd wzięła się stuła, mówi, że Rzymianie używali czegoś podobnego podczas posiłków. Oczywiście znów jest to element kultury greckiej przejęty przez Rzymian, którzy podczas uczt wieszali sobie na szyi szarfę zwisającą po dwóch stronach, by mogli jej używać do wycierania sobie ust w trakcie posiłku. Pierwotnie więc stuła służyła do wycierania ust i rąk podczas uczt. Chrześcijanie, wiedząc, że Eucharystia jest również ucztą, przejęli ten zwyczaj noszenia stuły nadając mu jednak inne znaczenie. Stuła nie stanowi oczywiście kawałka materiału do wycierania. W pewnym momencie historii Kościoła nazywano ją orarium, co pochodziło od słowa ora, „mówić”, więc oznaczało, że ten, kto miał stułę, mógł mówić. Ta symbolika jest aktualna do dziś. Kapłan na Mszy jest przecież tym, który mówi, który sprawuje Eucharystię, przewodzi na niej i prowadzi Słowem lud. Stuła jest zatem wyróżnikiem i symbolem kapłaństwa. Kto ma stułę, ten jest kapłanem, czyli może odprawiać Eucharystię i głosić Słowo.

Przez wieki stuła nabrała również wielu innych symbolicznych znaczeń. I tak na przykład czasem niektórzy księża, szczególnie ci starsi lub biskupi, kultywują zwyczaj krzyżowania stuły na piersiach. Ten gest oznacza zaś nic innego jak krzyż, czyli kolejny symbol przyjęcia na siebie jarzma Jezusa Chrystusa.

Inne znaczenie stuły pokazuje przepiękna modlitwa, która może towarzyszyć jej zakładaniu:

Zwróć moi, Panie, szatę nieśmiertelności, którą postradałem przez upadek pierwszego naszego rodzica. I acz niegodny, to zbliżam się do Twoich świętych tajemnic. Niech jednak zasłużę na radość wiekuistą.

Stuła jest więc też znakiem pokory w zbliżaniu się do Bożych tajemnic i świętych obrzędów. O jeszcze innym znaczeniu stuły pisali Ojcowie Kościoła, którzy wyjaśniali, że jej podwójność (czyli te dwa pasy po dwóch stronach) symbolizuje to, że ksiądz ma w życiu przyjmować zarówno to, co dobre oraz błogosławione, jak i niedobre oraz niebłogosławione, szczęście i nieszczęście, czyli wszystko, co mu się w życiu wydarza.

Podsumowując, stuła jest po prostu znakiem posiadania przez kogoś sakramentu święceń prezbiteratu, które uprawniają go do tego, że może sprawować Mszę. Diakoni też noszą stuły, ale mają je założone na ukos i przewiązane z boku, co jest symbolem tego, że otrzymali już święcenia diakonatu, ale nie są jeszcze księżmi.

Kolejnym elementem stroju liturgicznego oprócz ornatu i stuły jest alba, czyli ta biała długa szata, która znajduje się bezpośrednio pod ornatem. Zwykle alba przepasana jest pasem lub sznurem zwanym cingulum. Nazwa cingulum pochodzi z języka łacińskiego i oznacza pas wojskowy, taki do służby. Jeśli więc ksiądz przepasuje się cingulum (co według przepisów kościelnych nie jest konieczne, ale dobrowolne), symbolicznie oznacza to gotowość do służby Bożej, tak jakby mówił: „Idę jako żołnierz Pana Jezusa. Idę Mu służyć, gdziekolwiek będzie chciał mnie posłać”.

Ciekawym, choć dziś już rzadko używanym, strojem jest tak zwany humerał. Jego nazwa pochodzi od łacińskiego słowa humerus, czyli „ramię”. Humerał jest to bowiem prostokątna chusta z dwoma sznurkami, którą ksiądz zakłada na plecy i ramiona. Humerał według uznania umieszcza się na albie lub pod nią, ponieważ jego funkcją jest zakrycie ubrań, które mogłyby ewentualnie wystawać spod ornatu. Humerał zapewnia też pewną higienę szat, ponieważ zbiera pot by nie spłynął on na albę lub ornat. W związku tym jest używany jednorazowo. Obecnie niewielu księży używa tego stroju. Można go jednak czasem zobaczyć szczególnie u starszych kapłanów, którzy wokół szyi mają jakby pozakładane kołnierzyki, czyli de facto noszą humerał.

Zanim kilka słów o kolorach szat liturgicznych, czas na małą dygresję, czyli krótki komentarz dotyczący dzisiejszego wyglądu „mody” liturgicznej. Niestety z przykrością trzeba stwierdzić, że stroje liturgiczne w wielu parafiach to straszny „badziew”. Często wykonane są z jakiegoś materiału bardzo słabej jakości, a do tego ozdobione kiczowatymi elementarni. Przyznam szczerze, że gdy jeżdżę do różnych parafii na rekolekcje, czasem wstydzę się założyć szaty, które mi dają. Nie dlatego oczywiście, że będę w nich głupio lub nieoryginalnie wyglądał, ale ponieważ do najświętszych rzeczy, jakie tylko mamy na świecie, przeznaczono jakiś totalnie słaby i brzydki strój — najtańszy materiał, okropne świecące elementy, zupełnie niepotrzebne, a jednocześnie nachalne symbole patriotyczne. Na ornacie powinien znajdować się krzyż. Na inne rzeczy nie ma tam miejsca. Oczywiście, że jeśli dla ozdoby zostaną tam przyszyte delikatne motywy, związane z Duchem Świętym, Trójcą, Maryją czy świętymi, to nic w tym złego. Ornaty powinny jednak być możliwie jak najprostsze, z krzyżem jako najważniejszym ich elementem, a do tego wykonane z dobrego materiału. Mam świadomość, że w sklepach z dewocjonaliami nie ma zbyt wielkiego wyboru w kwestii ładnych i dobrych ornatów, bo kiczu i „badziewia” jest ogrom… W takim wypadku warto szaty liturgiczne po prostu uszyć. Czasem myślę sobie, że gdy Pan Jezus patrzy na te nasze ornaty, to oczywiście z miłością, ale mówi: „Dziecko, w coś ty się ubrało? Jak ty wyglądasz? Świecisz się po prostu jak choinka”. Jeżeli więc ktoś z nas ma jakikolwiek wpływ na „modę” liturgiczną w swoje parafii, niech koniecznie zadziała w tej kwestii.

Jak pewnie wszyscy doskonale wiemy, szaty liturgiczne w ciągu roku zmieniają swoje kolory. Zarówno ornaty, jak i tak zwane sutanny ministranckie (jeśli w danej parafii coś takiego się jeszcze praktykuje) w zależności od okresu roku liturgicznego oraz od poszczególnych dni świątecznych, pojawiają się w liturgii w różnych kolorach. Spróbujmy zatem po kolei zobaczyć, dlaczego tak jest, kiedy stosuje się poszczególne kolory oraz jakie jest ich znaczenie.

Pierwszym z nich jest zieleń. Kolor zielony przyporządkowany jest do tak zwanego okresu zwykłego, czyli do wszystkich dni w roku, które nie są dniami niezwykłymi — we wszystkie dni powszednie, które nie są Wielkim Postem, Wielkanocą, Bożym Narodzeniem, Adwentem lub innymi świętami, kapłan zakłada na Mszę szaty w kolorze zielonym. Ta barwa zaś ma oznaczać po prostu nadzieję i nasze oczekiwanie wszelkiego dobra z ręki Pana Boga.

Bardzo lubię okres zwykły, ponieważ on jest nijaki w dobry sposób. Pamiętam, że nasz nieżyjący już współbrat ojciec Feliks Bednarski, który pod koniec życia uczestniczył w Eucharystii już tylko w swojej celi, widząc nas wchodzących w zielonych ornatach — bo akurat skończył się jakiś świąteczny czas w liturgii i zaczął się okres zwykły — zawsze mówił: „No wreszcie, jak dobrze, że nie świętujemy Pana Jezusa małego, dużego, cierpiącego ani zmartwychwstałego, tylko nareszcie całego”. Podoba mi się ten sposób patrzenia na zielony, powszedni czas w Kościele. Nie jest to przecież okres mniejszych lub mniej ważnych tajemnic, ale czas, gdy możemy cieszyć się wszystkimi tajemnicami, czyli wszelkim bogactwem tego, co zrobił dla nas Pan Bóg. To właśnie kryje się za kolorem zielonym.

Kolejną barwą szat liturgicznych jest biel. Koloru białego używa się w okresie Zmartwychwstania Pańskiego, czyli przez sześć tygodni, zaczynając od Wielkanocy, w okresie Bożego Narodzenia, czyli od uroczystości Bożego Narodzenia do Niedzieli Chrztu Pańskiego, a także we wszystkie święta Jezusowe niezwiązane z Jego męką, we wszystkie święta wspominające Maryję i świętych, ale tych, którzy nie byli męczennikami. Generalnie biały to świąteczny kolor. Symbolizuje on niewinność, czystość, zwycięstwo, wszystko, co zostało wyprane z brudu grzechu, co jest po prostu święte. Czasem podczas dużych uroczystości księża wychodzą na Mszę w złotych ornatach albo w białych ze złotymi elementami. Oczywiście nie ma w liturgii koloru złotego. Jego pojawienie się to w rzeczywistości wariant białego liturgicznego, który z racji wysokiej rangi danej uroczystości został podkreślony zdobieniami.

Oprócz zielonego i białego Kościół używa jeszcze koloru czerwonego. Ta barwa szat liturgicznych związana jest z Duchem Świętym i z męczeństwem. Czerwieni używamy więc wtedy, gdy wspominamy świętych, którzy byli męczennikami ponieważ czerwony oznacza krew przelaną za Chrystusa, a także wtedy, gdy obchodzimy święta związane z Duchem Świętym, na przykład Zesłanie Ducha Świętego. Myślę, że te dwie rzeczywistości — Duch Święty i męczeństwo — ściśle się ze sobą łączą. Nie da się przecież oddać życia za wiarę i w imię Chrystusa, jeśli wcześniej nie przyjdzie do nas prawdziwie Duch Święty i nie dotknie swoją mocą naszego życia. Co ciekawe, także w Wielki Piątek używa się koloru czerwonego, który tego dnia przypomina nam o śmierci Jezusa, czyli oddaniu życia i przelaniu Jego Krwi, byśmy mogli otrzymać nowe życie w Duchu Świętym. W dwóch okresach w roku w liturgii pojawia się także kolor fioletowy. Chodzi oczywiście o Adwent i Wielki Post. Fiolet symbolizuje pokutę i oczekiwanie. Jest to kolor uniżenia nawracania się, umartwienia, a jednocześnie też wyczekiwania zmian. Również podczas Mszy wspominających zmarłych stosuje się tę barwę, czyli na przykład w listopadzie, w okolicy Dnia Zadusznego, a także podczas pogrzebów. Wymiennym kolorem pogrzebowym jest czarny, ale używa się go bardzo rzadko do Mszy prawie w ogóle, częściej zaś w kondukcie pogrzebowym, gdy księża zakładają kapy.

Wśród kolorów szat liturgicznych istnieje jeszcze jeden bardzo wyjątkowy kolor, który pojawia się tylko dwa razy w roku — w trzecią niedzielę Adwentu oraz w czwartą niedzielę Wielkiego Postu, zwane po kolei „Gaudete” i „Laetare” kapłan zakłada różowe szaty. Te dwie niedziele to tak zwane niedziele radości, przypadające mniej więcej w połowie tych szczególnych okresów. Kościół lekko rozjaśnia fiolet szat Adwentu i Wielkiego Postu różem, jak gdyby chciał powiedzieć: „Idziemy i jesteśmy już naprawdę blisko. Trzeba się cieszyć, bo wkrótce dojdziemy do celu”.

Na tym kończą się kolory szat liturgicznych i mam nadzieję, że od dziś, kiedy ktoś zobaczy księdza wychodzącego na Mszę w danyrn kolorze, nie będzie myślał, że kolor ornatu jest kaprysem. Warto także zapamiętać, że biały kolor w liturgii jest kolorem zastępującym wszystkie inne. W praktyce oznacza to zaś, że gdy odpowiedni kolor szat z jakiś przyczyn nie jest dostępny, zawsze można go zastąpić białymi szatami, bez względu na okres liturgiczny.

Jak się ubrać do kościoła?

Od kiedy tylko pamiętam, czy to w realu, czy na różnych forach lub stronach katolickich, toczą się zażarte dyskusje na temat tego, jak należy, a jak nie powinno się ubierać do kościoła. Chodzi oczywiście w tym przepadku nie o księży sprawujących Eucharystię, ale o wiernych, którzy w niej uczestniczą.

Przyznam szczerze, że w tych dywagacjach denerwują mnie dwie rzeczy. Pierwsza z nich to podejście do stroju na Mszę, które próbuje powyznaczać sztywne i drobiazgowo określone kanony i granice. Na przykład próbuje określić długość spódnic, szerokość dekoltów, wysokość odkrytego ramienia czy krój ubrania. To jest oczywiście absurdalne i zupełnie niepotrzebne. Z drugiej strony jednak podobnie irytujące jest podejście, które można by streścić w zdaniu: „Cokolwiek włożę na siebie, będzie dobrze, bo przecież idę na spotkanie z Bogiem, a Pan Bóg mnie kocha, więc cokolwiek założę, On mnie będzie kochał”. Oczywiście prawdą jest, że Bóg w każdej sytuacji nas kocha, ale bzdurą i czymś niewłaściwym jest wykorzystywanie takiego argumentu w kwestii ubioru do kościoła. Kiedy ktoś modli się sam, w domu lub gdziekolwiek indziej poza kościołem, może ubierać się, jak chce, ale Eucharystia to coś innego. Według mnie żadna z tych skrajności nie jest więc dobra, ponieważ wybierając strój na Mszę, trzeba pamiętać o tym, że Eucharystia ma podwójne znaczenie — jest ucztą i ofiarą. Uczta zaś oznacza wyjątkowe spotkanie, a nie naszą prywatną modlitwę w pokoju. Oczywiście nie chodzi o negowanie wartości osobistej modlitwy, ale o zauważenie, że to są dwa rodzaje spotkań. By lepiej to zrozumieć, możemy porównać to do relacji ludzkich. Modlitwa prywatna jest podobna do zwykłego spotkania z przyjacielem, gdy siadamy z nim gdzieś w kawiarni bądź przy herbacie w domu lub idziemy razem na spacer. Tam możemy ubierać się dowolnie, jak nam wygodnie i jak nam się żywnie podoba. Natomiast Eucharystia to wyjątkowe spotkanie przypominające przyjęcie urodzinowe przyjaciela, na które nie wypada przyjść w kąpielówkach. Na specjalne okazje obowiązuje specjalny ubiór. Mało tego! Wśród specjalnych okazji są jeszcze bardziej specjalne okazje. Czym innym są na przykład urodziny, a czym innym ślub. Na urodziny można przyjść ubranym porządnie, ale niekoniecznie elegancko, czego oczywiście nie można powiedzieć o ślubie, na którym obowiązują szyk i elegancja. Strój powinien być stosowny do okazji – należy o tym pamiętać także, gdy wybieramy się na Eucharystię. Ona jest specjalnym, wyjątkowym wydarzeniem, na które trzeba przygotować się także pod względem ubioru. Stosując ten sposób myślenia o Eucharystii, można łatwo określić, jak powinno się na niej wyglądać. Gdy na przykład idziemy na Mszę w dzień powszedni, ubieramy się porządnie i schludnie, czyli nie w szortach lub w koszulce na ramiączkach. Gdy jednak wybieramy się na niedzielną, a więc uroczystą i wyjątkową, to wkładamy coś odświętnego — marynarki, krawaty i eleganckie sukienki. Tym bardziej, kiedy wypadają jakieś święta kościelne, typu Wielkanoc czy Boże Narodzenie, wtedy rzeczywiście te dni podskakują do rangi ślubu i trzeba być na nie ubranym absolutnie wyjątkowo i elegancko.

Taki sposób myślenia o Mszy stosujemy od wielu lat na Weekendach Pełnych Łaski. Są to trzydniowe rekolekcje na Górze świętej Anny, na których sprawujemy trzy Eucharystie – w piątek, w sobotę i w niedzielę. Przez pierwsze dwa dni ludzie przychodzą na Msze ubrani dość normalnie, schludnie, ale zwyczajnie. Nie ma tam żadnych klapków Kubota, krótkich spodenek, koszulek na ramiączkach i prześwitujących bluzek. Natomiast w niedzielę, mimo że są to rekolekcje wyjazdowe, obowiązuje pewna niepisana zasada, że chłopaki zakładają na Eucharystię garnitury, koszule i krawaty, a dziewczyny najlepsze sukienki. Dla mnie przepiękna rzecz. Tak powinniśmy działać, ponieważ ubiór w tym wypadku mówi bardzo wiele o naszym podejściu do Tego, z kim się spotykamy.

Miłość jest kluczem do myślenia o ubraniu na Eucharystię, a nie różne argumenty cielesne typu: „Gdy odsłonisz trochę ciała, będziesz nim kogoś kusić”. Najważniejszą kategorią doboru stroju na Mszę jest świadomość, że spotykam się na niej z Kimś, kogo bardzo kocham. Kiedy więc planujemy prywatne spotkania towarzyskie, takie jak modlitwa osobista możemy ubierać się, jak chcemy. Gdy jednak przychodzimy na specjalną uroczystość, na Eucharystię, która jest ucztą, i ofiarą więc czymś bardzo poważnym, świętym, ponieważ związanym ze wspomnieniem Śmierci Jezusa, to nie możemy zakładać czegokolwiek. Nie zakładamy przecież szortów na pogrzeb, a Msza ma również ten aspekt, ponieważ uobecnia mękę i śmierć Jezusa. Oczywiście wiemy, że zakończyły się one zmartwychwstaniem, zatem czymś niezwykle radosnym i godnym świętowania, ale mimo to dalej są czymś trudnym i poważnym, więc wymagającym szacunku również przez nasz strój. Ani przesadne wymierzanie i ustalanie zasad ani totalna swoboda w kwestii stroju na Mszy nie są więc dobre, bo kryje się za nimi jakiś faryzeizm. Jedynym kryterium jest miłość.

Co jednak, gdy w kościele zjawimy się przypadkiem? Często spotykam się z pytaniami o to, jak należy się zachować, gdy pewien zbieg okoliczności spowoduje, że będziemy chcieli wybrać się na Mszę lub adorację, ale nie będziemy mieli odpowiedniego stroju. Takie sytuacje dość często się zdarzają. Na przykład w piękny, słoneczny dzień ktoś poszedł ze znajomymi na spacer, wspólnie pili kawę i jedli lody. W związku z tym, że było upalnie wszyscy byli ubrani w krótkie spodenki czy letnie sukienki. Nagle wpadli na pomysł, że pójdą do kościoła, bo podczas rozmowy wyszło, że ktoś bardzo potrzebuje modlitwy, więc stwierdzili, że od razu zadziałają. To był zwykły dzień, więc nie mieli tego wcześniej zaplanowanego. Czy w takim razie mogą wejść do kościoła, skoro nie mają odpowiedniego stroju? Czy muszą w te pędy lecieć do domu i się przebrać? Oczywiście mogą wejść i nie muszą się przebierać. Jeśli ktoś wie, że w planie ma Mszę, to oczywiście powinien ubrać się właściwie, ale jeśli wejście do kościoła na modlitwę lub Eucharystia nie były zaplanowane, ktoś nie miał możliwości tego przewidzieć, to pewnie, że może tam być i się modlić. W takiej sytuacji zawsze najważniejszym jest pytanie o miłość do Pana Jezusa i o to, jak w danym momencie można Mu ją okazać.