Bóg dokonuje w naszym życiu kompletnego odwrócenia porządku. Wojciech jest fascynujący, bo w jego życiu stało się to nie raz, lecz dziesiątki razy. Ciągle i ciągle Bóg odwracał mu porządek.
Dawno mi się nie zdarzyło, muszę to powiedzieć, żebym wyszedł do przepowiadania słowa bez Biblii w ręce, za to z Pomnikami dziejowymi Polski. A to dlatego, że zawarty w nich jest najstarszy żywot świętego Wojciecha.
Dla Anglików nie jest to Wojciech, tylko Adalbert. W ogóle dla całego świata to jest Adalbert, ponieważ tak dostał na imię od arcybiskupa Magdeburga, który go przygotował do bierzmowania, był jego autorytetem i nauczycielem w wierze. Wojciech ewidentnie był pod jego wielkim wrażeniem i na bierzmowanie wziął sobie jego imię. Dlatego w świecie jest znany pod imieniem Adalberta, ale my go nazywamy Wojciechem.
Wojciech jest głównym patronem Polski. Dlaczego mamy mówić o Wojciechu, a nie o Panu Jezusie? Bo jak się mówi o Wojciechu, to się mówi też o Panu Jezusie. Wojciech jest kimś, kto był przy początku chrześcijaństwa w Polsce.
Średniowieczny święty, to co można o nim powiedzieć konkretnego? Wiemy, jak wyglądają w większości żywoty świętych średniowiecznych… Wojciech miał jednak duże szczęście pod tym względem; myślę, że szczęście to brało się z tego, jakie wrażenie robił na ludziach, którzy go znali. Pierwszy żywot Wojciecha powstał niecałe dwa lata po jego śmierci. Napisał go człowiek, który go znał – Jan Kanapariusz, mnich z klasztoru benedyktyńskiego na rzymskim Awentynie. Nie tylko sam znał dobrze Wojciecha, ale też rozmawiał z ludźmi, którzy go znali, na przykład z człowiekiem zupełnie niebywałym, jakim był święty Nil. Ten wschodni mnich żyjący w Italii w dziesiątym wieku wielokrotnie rozmawiał z Wojciechem, a Jan, pisząc ów żywot, pojechał specjalnie do niego. Teksty o Wojciechu są napisane z najbliższej perspektywy czasowej – musiał bardzo fascynować współczesnych!
Wojciech – przypomnijmy – zginął męczeńską śmiercią w roku 997, a w 999 już był ogłoszony świętym. Niektórzy mówią, że kanonizacja Jana Pawła była ekspresowa; nic takiego, Wojciech to dopiero miał ekspres! Zanim w Rzymie odbyła się jego kanonizacja, Jan Kanapariusz zdążył już napisać wspomniany żywot. Potem powstały jeszcze następne, ale nie chciałbym tu robić wykładu z historii (choć dobrze jest czasem robić to, co człowiek lubi!).
Nie był pierwszym dzieckiem w rodzinie, więc rodzice przeznaczyli dla niego karierę świecką. Ładny był, fajne niemowlę, zapowiadał się dobrze, może będzie księciem, rycerzykiem? Taki był pomysł. Ledwie rodzice pomyśleli, że tak będzie, chłopak się rozchorował. Musieli go zanieść do kościoła i wykonać z nim to, co Maryja i Józef wykonali z Jezusem: ofiarować go w świątyni. I wyzdrowiał. Ale nawet ten plan rodziców względem niego się nie wypełnił. Nigdy nic się mu nie udało, nigdy. Został biskupem – trzy razy go wyrzucono z biskupstwa, trzy razy musiał odejść z Pragi. Cierpiał strasznie z tego powodu.
Kiedy wracał po raz trzeci do Pragi, ludzie, którzy go nie znosili, wymordowali prawie całą jego rodzinę, czterech jego braci. Mimo to chciał wrócić do tego Kościoła. Ten Kościół go jednak nie przyjął, bo się bał zemsty; ludzie się spodziewali, że Wojciech przyjdzie i nie wiadomo co im zrobi, dlatego go nie wpuszczono. Pomyślcie: wracał z przebaczeniem w sercu, a został wyrzucony za drzwi, bo ludzie się bali, że on im nie wybaczy, tylko tak naprawdę przychodzi się mścić. Poszedł na misje; zanim się odezwał, to go zabili, taki był z niego misjonarz. Do czego w życiu Wojciech przyłożył rękę, nic mu nie wychodziło. Nawet kiedy chciał być męczennikiem, to też się mu nie udało. Męczeństwo przyszło nie wtedy, kiedy go szukał.
W tym żywocie, który mam tu przy sobie, jest refren, który powraca; mnie jest ten refren bardzo bliski, bo kiedyś wyczytałem go już w żywotach świętego Franciszka z Asyżu – mianowicie, że Wojciech właściwie co chwilę stawał w życiu przed wyzwaniem, by to, co gorzkie i twarde, stało się dla niego słodkie. Jak się patrzy na te koleje jego życia, na te wszystkie porażki, to zaczyna się rozumieć. Raz po raz był wzywany do tego, żeby radykalnie przewartościować swoje życie, żeby je obrócić do góry nogami, żeby znów, po raz kolejny zaprzeczyć sobie, żeby się odwiązać od tego, co mu się wydawało: tak, to już jest to, wreszcie, tak, tu będzie dobrze. To, co miało być dobre, natychmiast owocowało w nim straszną gorzkością, więc musiał to zostawiać. Jak zostawiał, odnajdywał w sobie słodycz, to znaczy to, co gorzkie, stawało się naraz słodkie. To jest u Franciszka z Asyżu – kiedy on się nawraca, Bóg mu mówi: musisz to, co gorzkie, uczynić słodkim, a wtedy zaczniesz Mnie poznawać.
Bóg dokonuje w naszym życiu kompletnego odwrócenia porządku. Wojciech jest fascynujący, bo w jego życiu stało się to nie raz, lecz dziesiątki razy. Ciągle i ciągle Bóg odwracał mu porządek. Właściwie cokolwiek Wojciech uznał za jakiś ład, Bóg to przewracał i Wojciech musiał od nowa się odnajdywać w tym, że jednak Pan Bóg chce inaczej, że w tym, co znalazł na ten moment, nie może znaleźć zaspokojenia, to nie jest punkt dojścia. To był człowiek wezwany do nieustannego nawracania się, do nieustannego odkrywania, co jest w jego życiu powołaniem. Wojciech jest zaprzeczeniem jakiejkolwiek stabilizacji w życiu. Nie wiem, czy byście chcieli mieć takie życie. Cokolwiek sobie upatrzysz, zaraz masz wrażenie, że znów ci to Bóg zabrał. Bóg, nie Bóg, właściwie nie wiadomo kto. Ale ciągle stoisz przed tym wezwaniem, by odwracać porządek.
Najnowsze komentarze