Klasztor na wzgórzu, otoczony drzewami. Obiekt pięknie odrestaurowany. Dom gości. Ogród warzywno-owocowy. Ogród francuski.

Czy to wystarczy, aby ktoś poczuł się tam zaproszony…? Zawsze to jest indywidualna sprawa.

W każdym razie, oboje z żoną, wybraliśmy się tam na weekend. Głównie po to, aby poczuć klimat życia klasztornego. Na szczęście nie mieliśmy żadnych oczekiwań, kierując się prostą zasadą – co otrzymamy to będzie. Nie mieliśmy nic zaplanowane – żadnej konferencji duchowej, specjalnego oprowadzania, czy jakiegoś czasu, który nam poświęci jakiś mnich. I, jak się okazało, Pan Bóg ma swoje plany na każdy czas i dla każdego – wystarczy Mu zaufać.

Na początek, przywitało nas słońce na zewnątrz i sympatyczny, uśmiechnięty brat Robert, który pełnił funkcję Prefekta Domu Gości. Po szybkim wprowadzeniu i opisaniu kilku ważnych zasad dotyczących funkcjonowania klasztoru na codzień – weszliśmy w rytm doby w klasztorze. Jako, że umówiliśmy się, iż nasz pobyt rozpoczynamy od południa w piątek, rozpoczęliśmy modlitwą południową. I tu warto zaznaczyć, że na modlitwach wszyscy obecni spotykali się w kościele. Zakonnicy w swoich stelach w prezbiterium, a goście w ławkach nawy głównej. W czasie odmawiania (śpiewania) Liturgii Godzin, kolejne zaskoczenie – książeczka była specjalna dla zakonów, i jak łatwo się domyśleć – nic z tego, co sami odmawiamy się nie zgadzało 🙂

Pierwszy posiłek jedzony wspólnie – niezapomniane przeżycie. W refektarzu są ustawione trzy stoły, z czego środkowy jest tylko dla gości. Ważna zasada – podczas posiłku nie rozmawiamy. I to było też bardzo wymagające przeżycie. Zwłaszcza dla osób, które przyzwyczajone są do rozmów. Ale skoro się na to pisaliśmy – przyjęliśmy to i przeżyliśmy 🙂 Jedzenie bardzo smaczne, przygotowywane przez świecką obsługę kuchni. Kolejne zaskakujące i dające do myślenia przeżycie, to fakt, że podawaniem do stołów podczas obiadu jest jeden z zakonników, codziennie wyznaczany inny. Obiady jemy wspólnie – mnisi i goście obojga płci. Natomiast śniadania i kolacje – podawane są w formie szwedzkiego stołu, ale mężczyźni jedzą osobno i kobiety osobno.

Jak popatrzymy na załączone powyżej zdjęcie planu dnia – codzienny rytm wyznaczają modlitwa i praca. A pomiędzy nimi jest też czas na posiłki, rekreację i to, co każdy sobie wypracuje, a co nie koliduje z regułą tej wspólnoty.

My podeszliśmy poważnie do zaproponowanych propozycji, czyli w odpowiednim czasie staraliśmy się realizować to, co robili gospodarze tego miejsca. A to znaczy, że zajęliśmy się też i pracą fizyczną, bo na nią św. Benedykt kładł duży nacisk. Naszą pracą podczas pobytu było prasowanie bielizny ołtarzowej i napełnianie poduszek łuskami gryczanymi 🙂

Wieczorem, po kolacji, udawało nam się wyjść na spacer i podziwiać widok zabudowań klasztornych na tle kończącego się dnia.

Okazało się kolejny raz, że jeśli człowiek poukłada sobie czas – starcza go na wiele spraw. A może warto powiedzieć – na wszystko, co ważne.

Kolejny dzień, był dniem bardzo obfitym w wydarzenia. Jak już wspomniałem wyżej, nic nie mieliśmy zaplanowane, ale udało nam się z grupą osób zwiedzić klasztor z oprowadzaniem i dużą porcją historii, które nam zaprezentował brat Robert.

Udało się uczestniczyć w aktywnej konferencji prowadzonej przez ojca Daniela na temat konieczności pracy w oparciu o Regułę Zakonu. Przeżyliśmy Mszę św., wszystkie modlitwy z Monastycznej Liturgii Godzin, z Nieszporami śpiewanymi po łacinie (oczywiście przez zakonników :)). Mieliśmy czas na pracę fizyczną, posiłki i rekreację. A wszystko to dzieje się w godzinach 5:00 – 21:30.

Jak widzimy – jest czym się zająć i walczyć z bezczynnością, która jest główną przyczyną grzechu.

Niedzielą, która była naszym ostatnim dniem pobytu, również miała swój nieplanowany, ale bardzo cenny czas – warsztatów o ikonach, które brat Robert tworzy. Przedstawiał nam podstawy i ogólny zarys tego zagadnienia. Mieliśmy też możliwość dotknąć jego prac, za co serdecznie dziękujemy.

Chociaż pobyt w tym miejscu był wynikiem pewnej spontanicznej decyzji żony – to oboje uważamy, że nie był to czas stracony. Poznaliśmy kawałek życia codziennego wspólnoty klasztornej. Poznaliśmy też siebie w zupełnie innych sytuacjach, niż nasza codzienność, bardzo zabiegana. Poznaliśmy różnych ludzi, którzy na jeden, dwa lub – tak jak my – przybywają do Benedyktynów (niektórzy nawet z Londynu) aby przeżyć głębiej kawałek życia.

Mogliśmy spotkać tam też ojca Maksymiliana Nawarę, znanego z promowania medytacji chrześcijańskiej w Polsce.

Możemy po tym weekendzie z czystym sercem zaprosić każdego na taką formę spędzenia dowolnego czasu. Mnisi są bardzo otwarci i chętnie dzielą się swoją codzienną pracą, zarówno duchowa, jak i fizyczną. A może uda nam się wspólnie z małą grupą parafialną wybrać tam, dla pogłębienia naszej wiary przez pryzmat udziału w życiu klasztornym…?

Waldemar Napora

.