Do postawienia sobie tego pytania zainspirował mnie kolejny rozdział Jezusa z Nazarethu. Natanael był człowiekiem pobożnym. Przestrzegał praw swojego ludu. Chodził drogami Pana. Ale miał jedną dużą wadę, z której zdawał sobie sprawę. I – jak to często w życiu bywa – wiedzieć nie znaczy móc. A wiedział, że miał cięty język. I tym językiem smagał rodaków niemiłosiernie. W świątyni wyznawał swój grzech, ale ten i tak wracał. Pewnego dnia zdecydował się na radykalny krok, poszedł do Jana Chrzciciela, aby w wodach Jordanu obmyć się z swoich grzechów. I tam też pozostał, jako jego uczeń, aby pod okiem mistrza utrwalać w sobie pokorę. I tam, w grocie, nocą dochodzi do widzenia, w którym Bóg przekazuje mu do wykonania zadanie podzielenia synów Izraela na wybranych i tych, którzy muszą się zmienić, aby dostąpić chwały. Jako, że Natanael był sadownikiem, Pan przedstawia mu ten wybór jako sortowanie owoców z drzewa figowego do dwóch koszy: dobre – do kosza Ocalenia, a złe – do kosza Ostatniej Próby.. Kto z nas nie przebierał owoców? Prosta czynność – dobre na jedną stronę, zepsute na drugą. Czy Bóg, Natanaelowi wtedy, a dzisiaj nam, chce pokazać w jaki sposób wybierać? A może sprawdzić czy jest w nim wtedy, a w nas dzisiaj miłość i miłosierdzie większe niż prosty wybór pomiędzy widzialnym dobrem i złem. Postawa Natanaela w czasie dzielenia fig jest w pełni prawidłowa i (przynajmniej dla mnie) akceptowalna. Zdałem sobie sprawę, że tak samo był to zadanie wykonał. Zwłaszcza, po słowach Boga, żeby działać według praw sprawiedliwego sadownika i nie nachylać serca swego ku głosom fałszu i oszustwa. I Natanael przez kilka dni uczciwie wykonywał swoją pracę wrzucając dobrych do kosza Ocalenia, a złych do kosza Ostatniej Próby. Ale co się stało, kiedy w jednej z fig rozpoznał siebie? Do którego kosza wrzucił siebie? Był prawy, bogobojny, pobożny. Już zmienił swoją postawę wobec innych. Czyli mógł mieć poczucie, że spokojnie może siebie zakwalifikować do kosza dobrych fig. A jednak tego nie zrobił. Ocenił się bardzo krytycznie. Stwierdził, że jeszcze nie jest godzien do tego wyróżnienia. I to pokazuje, że Bóg dokonując wyboru kieruje się swoją wiedzą i logiką, zupełnie inną niż wiedzą i logika człowieka. I właśnie ci, wybrani są wybranymi najlepiej, najwłaściwiej do zadań, które są im powierzone. I pokazuje jeszcze jedno. A właściwie – powinienem powiedzieć – uzmysławia, że jeśli zdarzyłoby się być wybranym, to bez wejścia w relację z Duchem nie dojrzeję jak figa. Nie będę owocem dobrym, słodkim, pożywnym, takim, który po spożyciu daje radość, zadowolenie i chęć do dalszej pracy dla spożywającego. Którym jest nie kto inny, jak bliźni. A kim jest bliźni – to już inna opowieść. Życzę sobie, ale także tym, którzy to czytają, bez względu na aktualną głębokość wiary i relacji z Bogiem, abyśmy (którzy już od zarania jesteśmy wybrani i powołani do różnych działań) umieli otworzyć się na tchnienia Ducha Świętego i nie unikali wzrostu w Panu, Bogu jedynym przyjmując, akceptując i wykonując powierzane nam zadania byli jak Natanael.
Wytrwałych zapraszam do lektury poniżej zamieszczonego tekstu R. Brandstaettera.
A zanim zamieszczę tekst, jeszcze dwie małe dygresje: pierwsza o imieniu, a druga o rozmowie Jezusa z Natanaelem, jak go ujrzał pod drzewem figowym.
Natanael czy Bartłomiej? Ja się przyznaję, że wcześniej tak po prostu przyjąłem używanie imienia tego ucznia wymiennie, jako coś oczywistego. Dopiero po przeczytaniu trochę ponad jednego tomu książki znalazłem (chociaż wydawało mi się, że nie szukam) wyjaśnienie. Brandstaetter od początku używa imienia Nathanael ben Tolmaj, Łącząc imię, które może brzmieć Natanael lub Bar-Tholomaj (Syn Tolmaja). Inną formę brzmienia – Bartolomeusz – znamy z uzdrowienia pod Jerychem.
Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: «Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu». Powiedział do Niego Natanael: «Skąd mnie znasz?» Odrzekł mu Jezus: «Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym» – J 1, 47-48). Teraz ten fragment zupełnie inaczej widzę,
(walnap)
Rozdział z książki Jezus z Nazarethu – Roman Brandstaetter
Pod drzewem figowym
Sadownik Nathanael ben Tolmaj pochodził z Kany Galilejskiej. Był młodzieńcem urodziwym, miłym w obejściu, rozmownym. Zdawało się, że niczego mu nie brak do pełni szczęścia i wewnętrznego spokoju. A jednak tak nie było, bo Nathanael obok dobrych i szlachetnych cech charakteru miał niestety również wielką przywarę, a była nią skłonność do złośliwej oceny bliźnich, ich wad i śmiesznych słabości. Bano się w Kanie jego nieposkromionego języka, jego ciętych i zaprawionych drwiną docinków, żartobliwych i ironicznych powiedzeń, które przysparzały mu wielu przeciwników, zwłaszcza spośród ludzi możnych i wpływowych, gdyż oni najczęściej byli celem jego kpin.
Nathanael był człowiekiem pobożnym i dlatego cierpiał z powodu ostrości swoich słów, i podczas każdej modlitwy błagał Pana, aby poskromił jego usta. Pamiętał, że uderzenie rózgi wywołuje sińce – jak pisał mądrze Jeszua ben Sira – ale uderzenie języka łamie kości. Przyrzekał sobie poprawę, przyrzekał, bił się w szerokie piersi, aż dudnienie roznosiło się po całej synagodze, ale gdy siedział po pracy wraz z młodymi przyjaciółmi na rynku w Kanie i rozprawiał o wydarzeniach w miasteczku, a nadarzyła się dogodna sposobność do kpin i żartów, nie umiał utrzymać języka na wodzy i nie pozostawiał suchej nitki na boga czach, poważnych faryzeuszach i saduceuszach, naśmiewał się z ich fałszywej pobożności, pychy i zarozumialstwa i czynił o nich tak dowcipne i uszczypliwe uwagi, że wzbudzały one gromki śmiech wśród zebranych młodzieńców, którzy potem powtarzali je po całym miasteczku ku uciesze jednych, a oburzeniu drugich. Nathanael nie wiadomo dlaczego pałał niezrozumiałą niechęcią do mieszkańców niektórych miasteczek, a do nich należał Nazareth; drwił z niego niemiłosiernie. Ilekroć opowiadał o ludziach ciemnych, nierozważnych, łatwowiernych, lekkomyślnych, roztargnionych, chodzących w obłokach, a nie po ziemi, akcję przypowieści zawsze umieszczał w Nazarecie, i doszedł w sztuce opowiadania do takiej doskonałości, że gdy tylko zaczynał zdanie „A zdarzyło się to w Nazarecie” – już samym brzmieniem tej nazwy, wypowiadanej ze szczególnym akcentem, wzbudzał śmiech swoich młodych słuchaczy. Pewnego dnia, wiedziony jakimś wewnętrznym nakazem nic o nim nikomu nie mówił – rzucił i pożegnawszy rodziców, zrozpaczonych nagłym postanowieniem syna, opuścił Kanę i udał się do brodu Bethabara, do Johanana ben Zecharia. Wszyscy miejscowi bogacze, faryzeusze i saduceusze, ofiary jego złośliwości, podziękowali Elohim za łaskę ocalenia Kany z ucisku jadowitego języka.
Nathanael, przybywszy do brodu Bethabara, głośno wyraził skruchę z powodu swojego dotychczasowego życia, przyjął z ręki Johanana ben Zecharia chrzest w wodach Jordanu i pod bacznym okiem swojego nauczyciela począł oddawać się pokutnym ćwiczeniom. Podobnie jak Mąż Pustynny, wdział na nagie ciało kłującą szatę z sierści wielbłądziej, żywił się tylko miodem i szarańczą, kilka dni w tygodniu pościł, i tak jak odmienił szatę swoją, odmienił również swoje grzeszne wnętrze wśród modlitw i rozmyślań nad błogosławionymi Księgami Koheleta i Jeszuy ben Sira, nad dwiema księgami o mądrości życia. Od czasu do czasu rozprawiał o Elohim z Johananem ben Zebadia, Symeonem ben Jona i bratem jego Andrajem, ale przede wszystkim z Filipem z Bethsaidy znad Morza Galilejskiego, cichym, małomównym rybakiem, który chociaż był ojcem rodziny, udał się na pustynię, by tutaj przysposobić swoje serce i umysł na przyjście szczęśliwych dni. Nathanaelowi przy padła do serca małomówność Filipa, gdyż uczył się od niego odważania słów, mówienia tylko o rzeczach ważnych, rozwagi w wypowiadaniu sądów o ludziach i zdarzeniach i spokojnej, beznamiętnej oceny zjawisk tego świata. Równocześnie ze zmianą wewnętrzną i ze zmianą szaty odmieniła się twarz Nathanaela; wyschła, policzki zapadły się z powodu nieustannych postów, a spojrzenie, dotychczas migotliwe, filuterne, drwiące, przygasło, przyciemniło się i było pogodne. I tak płynął czas nad falami Jordanu, a Nathanael ben Tolmaj wciąż kształtował i pogłębiał swoją pobożność pod baczną strażą Niestrzyżonego. Potem udał się wraz z nim i jego uczniami do brodu w Bethanii, słuchał tam jego nauk i był świadkiem rozlicznych wystąpień przeciw Herodowi Antypasowi i jego żonie. W samotności powtarzał sobie słowa Niestrzyżonego, przepisywał je w swojej pamięci, dopasowywał do nich swoje serce, próbował upodobnić do nich swoje wnętrze, ale nie był z siebie zadowolony. Wciąż widział, że dusza jego mimo wielu prób i ćwiczeń jest drzewem wydającym jałowe, kwaśne i robaczywe owoce.
Tej nocy Nathanael, leżąc w jaskini, nie mógł usnąć i spędził noc na rozmyślaniu, ale to określenie nie oddaje ściśle charakteru zjawiska, które przeżył pobożny sadownik. Określilibyśmy je może jako sen – posiadało bowiem wiele cech marzenia sennego – gdyby Nathanael rzeczywiście spał. Ale on nie spał. Czuwał wpatrzony w gęsty mrok jaskini i słyszał dochodzące z zewnątrz psalmiczne zawodzenie braci. Nie było to również widzenie, bo tego, co się działo przed jego oczami, Nathanael nie widział, chociaż na pewno się działo, bo mógł to opisać słowami i określić za pomocą dostępnych mu pojęć. Nie było to również słysze nie, bo nikt tego, co przeżył, nie opowiadał, a rozkaz Pana, który doszedł do jego świadomości, i jego własna odpowiedź, której ośmielił się udzielić Panu, nie dotarły do niego przez zmysł słuchu. Było to zatem przeżycie dokonane poza wszelkim widzeniem i słyszeniem, poza snem i jawą, ale jego substancji, gatunku i charakteru nie sposób określić i ustalić. Może miejsce, w którym znajdował się teraz galilejski sadownik, miejsce jego nocnego spoczynku, kamienne legowisko, a zatem miejsce, na którym leżał, nagle stało się miejscem świętej Obecności Pana. Zdarzają się takie wypadki. Wprawdzie Obecność Pańska jest zawsze obecna w Świętym Świętych w Jerozolimie, ale jeżeli Pan zechce, może być równocześnie obecna w każdym miejscu na ziemi, w cedrowych komnatach królów i w jaskini nędzarza, na urodzajnych polach i na o, ileż razy była obecna na pustyni! — piaskach pustyni i wystarczy, jeżeli Elohim to lub owo miejsce umiłuje, uzna za święte, a już jest ono miejscem świętym, i dlatego człowiek nigdy nie wie, czy miejsce, w którym stoi, śpi czy leży, nie jest miejscem uświęconym przez Pana. A ponieważ miejsce Obecności jest samą Obecnością samym Jahwe – podobnie jak Anioł Jahwe jest więc ktokolwiek znajduje się w jej granicach, staje przed możliwościami, których przebiegu, miarów i skutków przewidzieć nie może. Izrael dobrze o tym wiedział. Przerażony Wszechobecnością Pana, nazywał Go Miejscem i w tym pozornym i przystępnym ograni czeniu zamykał, dla swojej wygody i pociechy, Jego nieskończoną rozległość, co po trochu odpowiada złożonej i trudnej do pojęcia naturze Jahwe, albowiem Pan JEST nie tylko tym, który JEST, ale równocześnie JEST TAM, GDZIE JEST. I może właśnie miejsce, na którym leżał Nathanael, było takim Miejscem świętym, Makom Hakodesz. Nathanael znalazłszy się zatem w owym miejscu uświęconym niespodziewaną Obecnością Pana – takie jest przynajmniej nasze przypuszczenie – przystanął wśród drzew figowych, rozłożystych i rzucających na ziemię kolisty, cętkowany cień. Stał pod jednym z nich, stał pod drzewem figowym, z wyglądu nieróżniącym się od innych rosnących opodal drzew figowych – miało owoce o barwie fioletowo zielonej ale było to drzewo inne, a inność swoją zawdzięczało swoim owocom, z których każdy był wprawdzie z kształtu niewątpliwą figą, ale z treści swojej wyobrażał syna Izraela, każdego z osobna, jednostkę, co zresztą zgod ne było z natchnionym widzeniem dwóch koszy fig proroka Jeremijahu i z lamentem proroka Hosei nad grzechami w Baal Peor, a prorok ten wyraźnie i jasno rozróżnił pomię dzy winnicą znakiem całości wybranego ludu – a figa znakiem syna Izraela, jednostki oddzielnej, o własnej twarzy i własnym imieniu. Stał zatem Nathanael ben Tol maj, sadownik, pod drzewem figowym, wyobrażającym synów Izraela i ich niezliczoną różność, i usłyszał nad sobą Głos wyraźnie brzmiący, który pytał: Nathanaelu? Gdzie jesteś, Nathanaelu. Pytanie to było dowodem wyszukanej grzeczności Pana, czymś w rodzaju pukania dobrze wychowanego gościa do bramy domu gospodarza – przecież nikt bez pukania nie wchodzi do wnętrza obcego domu gościnnie odpowiedział: – a gdy Nathanael Tu jestem, Panie – Obecność Pańska, uradowana jego uprzejmym tonem, tak rzekła do niego:
– Jesteś sadownikiem, więc znasz się na owocach. Na drzewie figowym właśnie pod nim stoisz które są figami tylko dla oczu niewidomych, ale dla widzących rosną figi, a ty właśnie posiadasz oczy widzące, są obrazem synów Izraela, każdego oddzielnie i każdego z osobna. Zbierz figi z tego drzewa, Nathanaelu, i wrzuć je do dwóch koszów; do jednego, do kosza Ocalenia, wrzuć figi dobre, soczyste, słodkie, a do drugiego, do kosza Ostatniej Próby, wrzuć figi robaczywe, suche, złe. Na dobrych synów Izraela skieruję moje miłościwe spojrzenie i dam im rozum, aby mnie poznali, że Ja jestem Jahwe, i będą moim ludem, a ja będę ich Bogiem, a gdy się do mnie zwrócą całym sercem, będą wysłuchani, a po śmierci oglądać będą Obecność moją żywymi oczami. Ale z owoców złych uczynię przedmiot pośmiewiska dla wszystkich królestw ziemi i przedmiot hańby, szyderstwa i urągania po wszystkich miejscach, dokąd je wypędzę, i poślę przeciw nim miecz, głód i zarazę, i będą doświadczone złem, coraz gorszym złem, będą doświadczone Ostatnią Próbą, albowiem po to zło istnieje, aby w złych obudzone zostało Dobro. I to jest moja ostatnia dla nich Łaska. A teraz posłuchaj, Nathanaelu, i nachyl ucho twoje, abyś dobrze słyszał, co do ciebie mówię. Owoce dobre, gdy je będziesz wrzucał do kosza Ocalenia, radować się będą i śpiewać, ale owoce złe, gdy je wrzucać będziesz do kosza Ostatniej Próby, płakać będą fałszywym płaczem i jęczeć będą podstępnym jękiem, i błagać obłud nie o litość. Działaj, Nathanaelu, według praw sprawiedliwego sadownika i nie nachylaj serca swego ku głosom oszustwa i fałszu tak powiedział Elohim, a Nathanael pochylił czoło na znak pokornej zgody i rozpoczął zbiór owoców z drzewa figowego. Zbierał owoce do wieczora, a potem udał się na spoczynek, a potem znów zbierał przez cały dzień, a potem znów wypoczywał, a gdy rano przy stąpił do pracy i właśnie trzymał w dłoni soczystą i dobrą figę, którą zamierzał wrzucić do kosza Ocalenia, nagle w owocu owym poznał samego siebie i zamyślił się, i w tym zamyśleniu, w drobnym ułamku czasu ujrzał całe swoje dotychczasowe życie, i postanowił owoc swojego życia wrzucić do kosza Ostatniej Próby, albowiem był zdania, że nie jest człowiekiem godnym oglądania Pana nawet z najdalszej odległości.
I obudził się, chociaż to, co przeżył, nie było ani snem, ani jawą, ani widzeniem, ani słyszeniem.
Najnowsze komentarze