Niech poniższe teksty zachęcą Cię do podzielenia się swoim wspomnieniem ks. Zygmunta Lisieckiego. Napisz na admin@parafiaczerwiensk.pl

Jeżeli Pan Jezus uzna, że jestem tutaj potrzebny jeszcze do czegoś – to mnie zostawi.

Jeżeli jestem potrzebny tam, to co byście nie zrobili – nie dacie rady. I to się nie uda.

Wierzę w Boga. W Pana Boga zawsze wierzyłem od dziecka.

Wszystko w ręku Boga…

ks. Zygmunt Lisiecki

(ostatnie słowa wypowiedziane w szpitalu przed podłączeniem do respiratora)

……………………

Dla przypomnienia sobie Jego głosu, a może dla zupełnie innego spojrzenia na Jego osobę przez to co i jak mówił, poniżej zamieszczam jedną z konferencji wygłoszonych na Pielgrzymce Klenickiej w roku 2017.

 

GALERIA

016……………………

W naszym biegu życia czasami ocieramy się o osoby wielkie, których śmierć uświadamia nam to, jak bardzo wpłynęły na nasze patrzenie na Boga, ludzi i świat. Poznałam księdza Zygmunta Lisieckiego, gdy miał 40 lat i już wtedy zaskoczył mnie swoim postanowieniem z okazji swoich urodzin… było to przeczytanie całej Biblii. Mnie, wchodzącej wtedy dopiero w świat dorosłych, zmotywowało później również do przeczytania całego „listu do Boga” (jak często określał Biblię ks. Zygmunt)

Miałam okazje trzykrotnie spędzać wakacyjne oazy pod przewodnictwem ks. Lisieckiego i jedno wspólne, piesze pielgrzymowanie z Gorzowa Wlkp. do Częstochowy, czyli dane było mi spędzić tylko (lub aż) 60 dni w jego obecności. Zostały w pamięci Msze, kazania, pogadanki, gdzie o ważnych sprawach ks. Zygmunt mówił z zamkniętymi oczami. Nigdy nie krzyczał, nie podnosił głosu, nie denerwował się. Zawsze opanowany, uważnie słuchający młodych ludzi, czasami tylko jego zdziwione oczy pojawiały się znad okularów opuszczonych na nos, gdy pojawiały się pytania trudne. Potrafił z nami bawić się, śmiać i płakać, wędrować po górach, a przede wszystkim modlić się. Wydawałoby się, że przebywając wśród młodzieży był cichy, milczący, znikający jak cień, niekrępujący swoją obecnością, pokorny. W spowiedziach u księdza Zygmunta można było mieć poczucie otoczenia ojcowską miłością. Jednocześnie jego wymagania od siebie i innych, wysoko stawiana poprzeczka, sprawiały, że jego prośbom trudno było odmówić. Były to np. prośby o złożenie świadectwa wiary czy o poprowadzenie pogadanki na temat medytacji, o której młody człowiek nie miał pojęcia. Jego dom parafialny zawsze był otwarty na ludzi szukających spotkania w ciągu roku.

Dziś wiem, że miałam okazję przebywać w obecności księdza z prawdziwego powołania, który jako pielgrzym wędrował wśród ludzi i niósł Słowo Boże miłując człowieka. Odszedł wielki kapłan, miłośnik liturgii i Biblii, wychowawca młodych ludzi, wzór chrześcijanina. Chciałoby powiedzieć się, że ksiądz Zygmunt Lisiecki, Boży kapłan i święty pielgrzym dotarł do domu Ojca.

Renata

015……………………

Ks Zygmunt Lisiecki był wzorem kapłana. Gorliwie się modlił, kiedy tylko mógł – czytał Pismo Święte, w wielkim skupieniu odprawiał Mszę św., w konfesjonale cierpliwie czekał na pragnących się wyspowiadać. Ale co najważniejsze, REALNIE PRZYBLIŻAŁ ludzi do Boga. Szukał różnych sposobów, by dotrzeć do nas – ludzi młodych. Dzięki ks. Zygmuntowi niejedna osoba poszła na pielgrzymkę, pojechała na oazę, wzięła udział w adoracji. Motywował nas do czynnego udziału w Mszy św. poprzez czytanie Pisma Świętego i śpiewu w chórze.

Był naszym autorytetem, ponieważ był autentyczny – niczego nie udawał. Nie tylko mówił, ale działał – żył tak jak nauczał. Był dobrym obserwatorem i zależało Mu na drugim człowieku. Nigdy nie przeszedł obok nas bez słowa – zawsze się przywitał, zamienił choć kilka słów, pożartował. Lubił śpiewać i to nam się udzielało. Widać było, że poprzez śpiew również się modlił.

Ceniliśmy Jego skromność i pokorę – nie wywyższał się mając tytuł prałata oraz niesamowitą mądrość i inteligencję. Pomagał po cichu, bez rozgłosu. Szanowaliśmy Go, bo widzieliśmy w Nim po prostu DOBREGO CZŁOWIEKA.

Dziękujemy Bogu za wiarę i kapłaństwo ks Zygmunta oraz za Jego obecność w naszym życiu. Postaramy się pamiętać o Nim w naszej modlitwie.

Agnieszka

014……………………

Wspomnienie X. Zygmunta

Z pokorą staję wobec faktu, że X. Zygmunt był dłużej kapłanem niż ja żyję i dziękuję Bogu, że postawił go na mojej drodze życia, na różnych jego etapach.

Uświadomiłam sobie, że X. Zygmunt spiął klamrą moją posługę animatorską w Ruchu Światło-Życie. Jechać z nim na oazę to było „coś”. Miał swoją „markę”, jakbyśmy dziś powiedzieli, dawał rękojmię dobrych rekolekcji. Dlatego bardzo się ucieszyłam, gdy okazało się, że będzie prowadził mój III st. ONŻ w Tylmanowej w 1993 r. Jechałam tam jako uczestnik. Na miejscu okazało się, że X. Zygmunt odważył się powierzyć mi prowadzenie grupy i posługę muzyczną. Jak ważne dla młodego człowieka jest, że ktoś mu ufa, wierzy w niego i powierza odpowiedzialność… Jak to dodaje skrzydeł… Jako moderator wspierał, wymagał, wychowywał… Pamiętam, że podczas odprawy animatorskiej znalazł pretekst, żebym na chwilę wyszła… Okazało się, że pod moją nieobecność chciał zwrócić uwagę innym animatorom. Zrobił to indywidualnie, nie podważając ich autorytetu przy mnie jako początkującej animatorce…

Z X. Zygmuntem byłam też jako animatorka na swojej ostatniej oazie, wówczas jako osoba pracująca, kilka lat po studiach… Widziałam wtedy więcej niż jako licealistka… Ksiądz był pierwszy w kaplicy przed modlitwą poranną, zagłębiony w Słowie Bożym z przymkniętymi oczami… Tak też głosił homilie… Ostatni wychodził wieczorem z kaplicy… Dzieliła nas różnica pokoleniowa. Był tylko o kila lat młodszy od moich rodziców. A jednak był otwarty na nowe propozycje animatorów. Pamiętam, jak bardzo docenił drogę krzyżową, której rozważania stanowiły fragmenty Pisma Świętego… Miałam wrażenie, że jest w stanie podać dokładnie, z których ksiąg Starego i Nowego Testamentu były te cytaty…

Jako jedyny z moderatorów, z którymi współpracowałam, uczestniczył w prowadzonych przeze mnie próbach śpiewu, tego też wymagał od innych animatorów grup… Mógł w tym czasie chwilę odpocząć, a jednak był z nami… Lubił śpiewać… Potrafił docenić dobry śpiew… Modlił się tym… Dla mnie, jako animatorki muzycznej, miało to szczególne znaczenie…

W codzienności oazy przychodził rano pomagać grupie przygotowującej śniadanie… Przy obiedzie ostatni podchodził po swoją porcję… III stopień oazy to poznawanie Kościoła w różnych wymiarach, przemieszczanie się, jazda autostopem… Wiele razy podwoził swoim „maluchem” tych, którzy nie mieli szczęścia… Zdarzało mu się przywieźć skrzynkę oranżady lub lody dla wszystkich uczestników w czasie podróży do jakiegoś miejsca… Drobne, proste gesty…

Po studiach wielu z animatorów tworzących przez kilka lat wrocławską akademicką grupę oazową przy Maciejówce osiadło w Zielonej Górze. My mieliśmy pragnienie dalszej formacji, Ksiądz Zygmunt znalazł czas, aby nas prowadzić… był wtedy proboszczem w Czerwieńsku. Cierpliwie, przez kilka lat, kilka razy w miesiącu dojeżdżał do nas do Zielonej Góry. Nie obawiał się, że te spotkania nie mieszczą się w jakichś ramach. Nie byliśmy przecież ani oazą młodzieżową, ani studencką, spotykaliśmy się jako pracujący dorośli ludzie, wcześniej animatorzy… Ksiądz nie zostawił nas samych. Zachęcał do zgłębiania dokumentów Kościoła, nierzadko robił nam prezenty z adhortacji, encyklik, mówił, że „drukowane nam nie szkodzi”…

Grupa się rozrastała… Wielu z nas przyprowadzało na spotkania swoich narzeczonych… Braliśmy śluby… Pamiętam Księdza, gdy błogosławił małżeństwo Magdy i Michała, wyjazdowy ślub w górach, drewniany kościółek, zamek w Niedzicy… Błogosławił też moje małżeństwo… Pamiętam jego imponującą bibliotekę w parafii w Czerwieńsku, spokój, z jakim ustalaliśmy szczegóły liturgii, wybieraliśmy czytania…

Dorota, jedna z nas, zachorowała ciężko na nowotwór… Odwiedzaliśmy ją w hospicjum, ale Ksiądz bywał tam o wiele częściej. Dorota odeszła do Pana przegrywając walkę z chorobą. Pamiętam mszę pogrzebową, na której Ksiądz Zygmunt nie był w stanie powiedzieć homilii, tak się wzruszył… Płakał, łkał wręcz… Nie wstydził się tego… A ja widziałam wtedy żywą Ewangelię, Jezusa płaczącego przy grobie Łazarza… Po pogrzebie Doroty Ksiądz wziął nas wszystkich do „Pod Aniołami”… W tej trudnej chwili chciał nas zjednoczyć… Sam to załatwił, sam o to zadbał, sam pokrył koszty…

Pracowaliśmy, rodziły nam się dzieci… Spotykaliśmy się, szczególne były spotkania kolędowe, gdy kilka godzin śpiewaliśmy kolędy całymi rodzinami… A Ksiądz się tym naprawdę cieszył…

Po tych kilku latach naszych spotkań, Ks. Zygmunt jako mądry pasterz przygotowywał nas na zmiany, zachęcał nas, aby te spotkania ku czemuś zmierzały… Zapraszał przedstawicieli różnych wspólnot, abyśmy coś wybrali, gdzieś się zakorzenili… Jego odejście do Gorzowa przypieczętowało koniec tego etapu… Spotkania kolędowe dzięki inicjatywnie Agaty i Mirka zostały… Będąc w różnych wspólnotach wielokrotnie spotykaliśmy się u nich z Księdzem wspólnie śpiewając kolędy…

Potem spotykaliśmy się czasami w Gorzowie z okazji różnych rocznic, a ostatnio w Zielonej Górze, na Jego 70. urodzinach, które zainicjowali Jego bliscy znajomi… Po wielu latach braku bliskiego kontaktu podchodził do każdego z gości, każdego pamiętał, o każdym mówił coś dobrego… I pomimo tego, że to miała być niespodzianka, przyjechał przygotowany z albumami Chagalla dla każdego…

Nie miałam pojęcia o Jego zainteresowaniu teatrem, nie znałam Księdza jako pielgrzyma… O Jego podróżach tylko słyszałam, zwłaszcza o tej, gdy swoim maluchem jechał do Włoch oglądać wystawiony Całun Turyński…

Podziwiałam Go, że jako proboszcz ze swoimi zwykłymi codziennymi obowiązkami, swój urlop poświęcał na pielgrzymkę i oazę, a w czasie roku znajdował czas na spotkania z nami poza ramami swojego parafialnego duszpasterstwa…

Z wielką radością wyjmowałam ze skrzynki pocztowej odręcznie pisane pocztówki z pielgrzymek i podróży… Co roku pamiętał o moich imieninach przysyłając mi sms…

Duch Święty Go wręcz rozpierał energią, bo jak wytłumaczyć tę kreatywność, pęd ku dobru, podejmowanie nowych wyzwań na tak wielu polach? Jak mówi Izajasz „Ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły; biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą”.

Mam jeszcze w komórce ostatni sms od Niego z 28 lutego 2021 r., gdy dziękuje za pamięć w modlitwie i prosi, aby ona nadal płynęła… W swojej ostatniej drodze znów nas zjednoczył… Tak wielu ludzi włączyło się najpierw w modlitwę o Jego zdrowie, a potem w Msze gregoriańskie za duszę Księdza Zygmunta…

Dziękuję Bogu za każde dobro, które stało się moim udziałem dzięki Księdzu Zygmuntowi i ufam, że zyskaliśmy orędownika w niebie…

Jolanta Sawicka (Janisio)

013……………………

Wspomnienie? Raczej opowieść o potędze wpływu ludzi na siebie, jeśli w centrum jest Chrystus.

Gdy człowiek żyje, pracuje, funkcjonuje w miejscach i życiu, gdzie stawia go Pan, wtedy wydaje mu się, że na wszystko będzie czas. Czas na rozmowy, spotkania, wyjazdy. Urodziny, imieniny czy rocznice. I zawsze wydaje się, że to wszystko jeszcze zdąży zrobić. A przecież nie jeden raz stykamy się z rzeczywistością, w której odchodzi od nas ktoś ważny, bliski…

Ileż wspólnych wyjazdów miało być zrealizowanych? I co się stało? Odszedł. Każde odejście może w nas – opuszczonych – pozostawić różne ślady, przeżycia, czy dążenia. Może ogarnąć nas pustką. Ale może też, jeżeli to, co działo się za życia było dobre – pozostawić nas umocnionych.

Kolejny raz przychodzą na myśl słowa ks. Twardowskiego: „Kochajmy ludzi, tak szybko odchodzą”

Czy jest możliwe wspomnieć człowieka, który w naszym życiu był przez 25 lat? Jak to zrobić?

Kiedy w pamiętny poniedziałek zadzwonił ks. Arek, pierwszą myślą było niedowierzanie. Ale dzwonił człowiek, któremu ufam. Czyli to prawda. Próbuję spokojnie dopytać o jakieś szczegóły, których w tym momencie nie ma zbyt dużo. Kolejna myśl – jak to przekazać żonie, przy której nie jestem. I jak to przekazać tym wszystkim, których informowałem o stanie zdrowia księdza, od kiedy był w szpitalu, wiedząc, jak bardzo wszyscy czekają na słowa otuchy. Wiem dzisiaj, że te kilka dni, od poniedziałku do czwartku, czyli do pogrzebu, były jednymi z najtrudniejszych dni w moim (i nie tylko) życiu. W głowie, w myślach, pod zamkniętymi powiekami, przewijały się obrazy z Nim, słowa które wypowiadał. Na każdym kroku wszystko kręciło się wokół Niego. A to wszystko polane łzami po stracie przyjaciela. Kiedy padła propozycja, żebym powiedział kilka słów pożegnania na pogrzebie, byłem pewny, że nie dam rady powiedzieć słowa, przez wzruszenie, które mi towarzyszyło..

Ale to, co On wniósł w nasze życie, musiało wydawać owoce. Inaczej ta znajomość nie byłaby taka, jaka była. On siebie przełamywał, chociaż nie raz było ciężko. Musiałem i ja spróbować. I dobrze się stało, bo to pokazuje nam, że wszystko to, o czym rozmawialiśmy i wzajemny szacunek dla siebie nie był tylko chwilowy, ale oparty na solidnych podstawach. Podstawy, filary… Niedawno, w czasie choroby ks. Zygmunta, znajoma powiedziała mi, że odchodzą filary naszego życia. Pamiętam, że jej odpowiedziałem: Jeśli stoisz twardo na tych filarach jak na skale, czy może coś Cię zburzyć??

Początki… 25 lat temu w naszej parafii. Od początku znajomość raczej mało osobista. Po ludzku dziwny, zdystansowany. Ale co pamiętam – to prowadzenie Liturgii. Zwracanie uwagi na szczegóły. I bezpretensjonalność. I wymagania. Najpierw od siebie. Później od innych. Ileż to razy słyszałem z prezbiterium: „Jeśli wchodzimy do kościoła zachowujmy się z szacunkiem do tego miejsca. Znak krzyża ma być znakiem krzyża, a nie jakimś hokus-pukus” A co widziałem z ławki kościoła? Kapłana, który swoją postawą dawał jasny przykład postawy człowieka wierzącego. Rozmodlonego. Całym sobą. W czasie Mszy, nie było śmieszków przy ołtarzu. Był szacunek dla Tego, który dał nam Eucharystię.

Ileż to razy słyszałem Jego słowa do organisty: „Mistrzu, nie zagłuszaj ludzi w kościele. To oni mają śpiewać. Ty masz tylko podawać rytm”.

Wtedy, nie zawsze to rozumiałem. Uważałem, że może trzeba delikatniej, po cichu. Ale On widział to inaczej. I ja, z perspektywy czasu, widzę to inaczej. W ciągu 10. lat Jego proboszczowania u nas, bardzo wiele się zadziało. Był tam, gdzie być powinien duszpasterz wtedy, gdy był potrzebny. I tak się zdarzyło, że jakoś nam się zrobiło po drodze. Spotkania u nas w domu. Często bez zapowiedzi. Tak, po prostu. Trochę jak do siebie. Kolacja, rozmowa. Niekiedy wspólne milczenie. Jakiś film. Zwykłe życie, którego On potrzebował. Nic nie musiał udowadniać. Mógł posiedzieć.

Pamiętam do dzisiaj takie zdarzenie, które jakiś czas temu przypomniało mi się i Mu je opowiedziałem. Jego reakcja – bezcenna. Spojrzenie w siebie, tajemniczy uśmiech. Było to ok. rok przed Jego odejściem do Gorzowa. Wtedy jeszcze nie czytałem w kościele, i bałem się tego. Kiedy podczas rodzinnego pogrzebu zapadła wspólna decyzja, że mam przeczytać czytanie podczas Mszy św. poszedłem do zakrystii i powiedziałem Mu, że boli mnie gardło (trochę bolało) i że chyba nie będę mógł przeczytać. Jego odpowiedź była dla mnie dużym zaskoczeniem, bo myślałem, że się znamy… Usłyszałem: „Bracie, chcesz to czytaj, nie chcesz to nie czytaj”. I zajął się sobą. A ja zostałem z tym stwierdzeniem. I w lekkim szoku. Wtedy Jego odpowiedź była dla mnie nie do zaakceptowania. Jak to, przecież się znamy. Trochę wrażliwości. A tu zimny prysznic. Oczywiście przeczytałem. I jak pokazało dalsze życie, ta odpowiedź mi nie zaszkodziła. A wręcz przeciwnie – z czasem pomogła mi stawać się „tak, tak – nie, nie”

Przez lata obserwowałem, jak wielu ludzi chciało Go tylko dla siebie. I jak On, z pozazdroszczenia godną konsekwencją, nikomu nie dał się zawłaszczyć. Unikał jak ognia wpisania się tylko w jedną relację. Z każdym, na kim Mu zależało dzielił się częścią siebie. Od od każdego brał tylko część. Przez to każdy z nas mógł zachować swoją tożsamość. A jednocześnie otworzyć się na innych. Skomplikowane? Ale jakże proste w perspektywie czasu.

Pamiętam, jak zaszczepił w nas ducha pielgrzymowania. W związku z tym, że sam związał się z Pielgrzymką Klenicką – to i nas w nią wciągał. Co istotne – widzieliśmy w tym Jego pełne zaangażowanie. Najpierw w przygotowania (wędrówki dla treningu po obrzeżach Czerwieńska przez około miesiąc przed), później podczas wędrowania. Zawsze czuwał z dystansu. Jak trzeba było wspierał słowem, uśmiechem, życzliwością. Zaczepiał, prowokował. A wszystko po to, żebyśmy się mocniej i mocniej angażowali. Nie tylko w samo pielgrzymowanie, ale przede wszystkim w naszą wiarę. W jej wyznawanie. Miał w sobie coś z tytana w czasie lipcowego zaangażowania.

Przypominam sobie takie zdarzenie: kiedy po powrocie z Pielgrzymki klenickiej 12 lipca, na której razem byliśmy (w nogach ponad 300 km), następnego dnia poszliśmy (ok. 6 km) w pielgrzymce do kościoła filialnego w Łężycy do Matki Bożej Fatimskiej. Po skończonym nabożeństwie większość z pielgrzymów wróciła samochodami do domów. Ale On i ja z moją żoną wracaliśmy pieszo. Północ. Las po obu stronach. Śpiew na ustach. I ulewa… Czy było chowanie się pod drzewami, aby przeczekać? Nie tylko nie było. Było coś wręcz przeciwnego. Jasne wyznanie zaufania Panu i Maryi. Jeszcze głośniejszy śpiew i wspólna radość z bycia razem. I oczywiście już następnego dnia wyjeżdżał na Oazę to Tylmanowej. Siostry i On zapakowane do malucha i wyjazd na 15 dni pełnego zaangażowania.

Dzieląc się swoim wspomnieniem Jego osoby i tego co nam zostawił nie sposób pominąć czasu, w którym kończył posługę w naszej parafii i wyjeżdżał do Gorzowa. Czas wyjazdu proboszcza do nowej parafii, siłą rzeczy powoduje (lub powinien powodować) osłabienie relacji. Myśleliśmy, że i w naszych relacjach będzie podobnie. Po początkowym wsparciu Go po przeprowadzce przez nasze grono przyjaciół z Czerwieńska w przygotowaniu dla niego mieszkania w

Gorzowie (a zwłaszcza biblioteki) nic takiego w tym przypadku się nie stało.

Mimo, że mieliśmy kontakt, to i tak zaskoczeniem był dla nas Jego telefon w środku pewnej lipcowej nocy. Ok. 1-2 w nocy dzwoni telefon. Odbieram po jakimś czasie, bo jest w innym pokoju. I ku swojemu zaskoczeniu słyszę Jego głos i pytanie: „Śpisz?” A co mam niby robić o tej porze (myśli w tym momencie nie są raczej przyjacielskie). Jednakże po chwili z tej rozmowy wyłania się obraz: Miałem wypadek, zabrało mnie pogotowie, jestem w szpitalu w Nowym Targu, założyli mi gips i każą jechać do domu bo szpital to nie hotel. Jego nerwowość. Nasze pogubienie w sytuacji i szybkie myśli, co mamy zrobić? Jak możemy pomóc, skoro jest środek nocy, a my jesteśmy oddaleni o 400 (czy ponad) km? Przyznaje mi się, że nikt na Oazie nie odbiera telefonu i On nie wiedząc do kogo się zwrócić pomyślał o nas. Szybka rozmowa z żoną i decyzja – jedziemy po Niego. Szybka decyzja, kontakt z przyjaciółką Lucyną, żeby żona sama nie wracała autem . I jedziemy. W Nowym Targu poszukiwania sklepu medycznego, gdzie można kupić kule, jazda do Tylmanowej (pierwszy mój tam wyjazd) i powrót na dwa auta do domu. Jakby tego było mało dla Niego, podczas powrotu, gdzieś przed Wrocławiem, ks. Zygmunt odbiera telefon i robi się cisza… Mąż Jego siostry właśnie umarł. Ja prowadzę samochód na autostradzie, On z tyłu w pozycji co najmniej trudnej, ze sztywną nogą w gipsie. Co robić? Z pomocą przychodzi modlitwa. Po chwili, której potrzebował na przyjęcie tej wiadomości, odmawiamy wspólnie Różaniec za duszę zmarłego. I zamiast powrotu do Gorzowa, jest jazda do Świebodzina, gdzie rodzina opłakuje zmarłego męża i ojca. I wita się z Nim, w tym gipsie. Takie wyjazdy muszą pozostawić trwały ślad we wzajemnych relacjach.

Aby przybliżyć Go innym, chcę podzielić się też pewną nauką, której udzielił mi, kiedy przez kilka lat pracowałem poza Czerwieńskiem. W jednej z rozmów telefonicznych, po dyskusji na jakieś tematy wyłonił się z tego przekaz, który do dzisiaj mi mocno towarzyszy. Usłyszałem wtedy od Niego, jak tłumaczył ludziom w czasie jakiegoś kazania, czy konferencji taki temat: „Jeśli wracasz do domu, zanim położysz rękę na klamce drzwi zastanów się z czym wchodzisz. Czy z emocjami świata, z którego idziesz, czy z miłością do domowników? Jeśli chcesz wejść z pretensjami, żalami, nadmiernymi oczekiwania i złymi emocjami – zatrzymaj się. Wyrzuć to z siebie. I wejdź, jak już będziesz wnosił miłość i pokój”. Dla mnie osobiście piękne i mądre słowa. I jakie na czasie. Ileż to razy wracamy do domu niosąc w sobie bagaż emocji z pracy, otoczenia? I jakże często nam to w budowaniu relacji małżeńskich i rodzinnych nie pomaga.

Ks. Zygmunt kochał Słowo Boże i Włochy. Niezapomniany do dzisiaj jest dla nas nasz wspólny wyjazd do Włoch. W miejsca, których sami byśmy nie dotknęli. Urocze zakątki na uboczu. Klimat starych miejsc: kościołów, klasztorów, ruin, muzeów. I koniecznie szukanie w nich odniesień do Biblii. Do dzisiaj pamiętam, jak kazał mi wszędzie szukać św. Hieronima. Bo to był Ktoś. Pierwszy nasz wyjazd i nasze zderzenie się z Jego obcowaniem z Księgą Pisma Świętego. Czytał wszędzie: w samochodzie podczas drogi, w kawiarni podczas picia cappuccino, w mediolańskim metrze. W każdej dla Niego wolnej chwili. My zadzieramy głowy zafascynowani tym, co widzimy, a On czyta i czyta. Dopiero po czasie to zrozumieliśmy. Miał narzucony swój harmonogram. I go realizował. I to była fascynacja tym Słowem. Fascynacja, która nie zamykała się na osobistym wczytywaniu w Pismo, ale na Jego nam przekazywaniu. Nasz przykład pokazuje, że był to przekaz skuteczny.

Jak rozbudowane musiałoby być wspomnienie, które objęłoby 25 lat życia? Wzajemnych relacji. Telefonów z jednej i drugiej strony. Pytań o przyziemne sprawy. Odpowiedzi, w które wplecione było wspólne życie. W tym wspomnieniu tego nie zrobię. Może niedługo uda mi się zebrać wspomnienia o Nim i z Nim w roli głównej, które udało się przez te lata uchwycić okiem aparatu? Spróbuję w najbliższym czasie zamieścić taki album na stronie www.parafiaczerwiensk.pl.

Jeśli chcesz być współautorem tego albumu przyślij swoje zdjęcie z Nim lub Jego. Takie, które ma dla Ciebie dużą wartość duchową.

Powyżej zamieszczam nagranie jednej z Jego konferencji wygłoszonej podczas pielgrzymki klenickiej. Niech ten głos pozostanie z nami. I niech nam Go dobrze przypomina.

Nie żegnam Cię Przyjacielu. Trwaj we mnie do końca moich dni. Ty i Twoje mądre Słowa, którymi mnie napełniałeś. I niech one owocują we mnie miłością i dobrem opartym na Słowie Najwyższego.

Waldemar Napora

012……………………

WSPOMNIENIE O KS. ZYGMUNCIE LISIECKIM

Można Go było spotkać będąc w teatrze, na koncertach Muzyki w Raju w Paradyżu, w filharmonii. Zawsze podszedł i zagadał. Pierwszy raz spotkałam Go na Marszu zaraz po śmierci Jana Pawła II. Rozpoznał nas z dziećmi, szliśmy przez moment razem i szybko nawiązała się rozmowa. Parę razy nas odwiedził prywatnie w domu i często podczas kolędy. Szybko spostrzegłam, że interesuje się sztuką, ma dużo do powiedzenia, a ponieważ ja też mam takie zainteresowania – mieliśmy wspólne tematy.

Proboszcz ks. Zygmunt Lisiecki miał głos jak dzwon, chciało by się powiedzieć głos jak Dzwon Zygmunta. Pięknie śpiewał, kto mógłby się z Nim równać? Świetny głos, aby nim ganić, ale w tym celu nigdy swojego głosu nie używał. Potrafił wyrazić niezadowolenie, ale za każdym razem inaczej.

Kiedyś przyszedł i przyniósł nam książkę ks. Adama Szustaka. Spojrzałam z rozczarowaniem – „Langusta na Palmie?” spytałam nie umiejąc ukryć niechęci do autora książki. – Nie? A dlaczego? -zapytał i wysłuchał. „To kogo słuchasz, jakie masz autorytety? – pytał. Piotra Pawlukiewicza – odpowiedziałam. To od Niego dowiedziałam się, że tak ciężko chorował, nie wiedziałam. Zmarł w 2020 roku tuż przed Wielkanocą w pandemii  podobnie jak nasz ks. Zygmunt Lisiecki.

Gdy do nas przybył usłyszeliśmy, że jest liturgistą. Zaczęły się porządki od samego początku. Inaczej zaczęły wyglądać chrzty w naszym kościele. Edukował. Do dzisiaj przed przyjęciem Komunii św. mam zakodowane, że przyklękamy.

Parę razy wzięłam udział w całodziennym majowym czytaniu Biblii. Tak, to była świetna inicjatywa. Rozdawał potem na pamiątkę uczestnikom  obrazki, były tak piękne zawsze, że szkoda ich było wrzucać do szuflady. Moje są oprawione i zdobią ściany naszej biblioteki w domu.

I to ostatnie moje, niefortunne czytanie w kościele jesienią…

Nie miałam przy sobie okularów. Podszedł tuż przed mszą z prośbą, abym zrobiła czytanie. – Nie mam okularów – powiedziałam. – Litery są duże – stwierdził. Zgodziłam się, weszłam na mównicę przeczytałam pierwsze zdanie, a litery zaczęły się rozmywać. Mój wzrok miał ten gorszy dzień.

Powiedziałam tylko, że przepraszam wszystkich, ale nie mam okularów i nie widzę dobrze. Zeszłam, a dzieła dokończył mój mąż. Ks. Zygmunt wziął mnie w obronę na końcu mszy. Mam wrażenie, że był przekonany, że to było wynikiem tremy.

Wychodził z różnymi propozycjami zaangażowania się w życie naszego kościoła ale ja …często odmawiałam. Żyłam w innym świecie, złapałam bakcyla tańca, mąż miał dużo wyjazdów związanych z pracą, byliśmy jak w kołowrotku. Chyba rozumiał, często mówił, że on żyje w innym świecie. Ale nie patrzył na te moje tańce z politowaniem, tak jak patrzą nauczyciele na ucznia, który opuszcza ich lekcje z innych powodów. Kiedyś skontaktował nas z „Gościem niedzielnym” gdzie udzieliliśmy wywiadu o naszym hobby. Gazeta była z płytą „Walce wiedeńskie” i do dzisiaj jej słuchamy.

Dzisiaj stojąc tu przed kościołem na mszy żałobnej właściwie teraz dowiedziałam się kim był nasz proboszcz prałat Zygmunt Lisiecki. Minęło tyle lat, a ja dzisiaj dowiaduję się, że 200 razy przeczytał Biblię, był jej znawcą, ma niesamowitą bibliotekę, a anegdoty na temat jego wiedzy nigdy do mnie nie dotarły. Nie miały szans, bo ja ciągle gdzieś gnałam. Ja, która przez 5 lat pobytu we Wrocławiu chodziłam regularnie na spotkania biblijne i je uwielbiałam nie wiedziałam, że w mojej parafii prowadził takie proboszcz. Stoję i wysłuchuję wspomnień, tyle informacji. Przez całą mszę rozkręca się spadanie płatków śniegu z nieba, nie ma wiatru, takiego śniegu jak z bajki dawno w Gorzowie nie widziałam. Ogromne płaty spadają przez całą mszę. Śnieg pada i znika, nic nie pozostaje. Ten śnieg jest jak te informacje, które się teraz przedostały z jakiejś  wielkiej koperty i nagle wszystkie razem spadły, może nie znikną ale Jego już nie ma jak tych płatków pięknych teraz.

Kilkakrotnie powtórzone na końcu z żalem w głosie słowo: „Niepowtarzalny”.

Pozostawił po sobie świadectwo odczytane jak testament dla swoich parafian: „Od dziecka wierzyłem w Boga i nadal wierzę”. I ta zgoda z wolą Bożą: „ Jeśli Pan Bóg, uważa, że już na tym świecie nic więcej nie zrobię, daremne są Wasze starania”(słowa i zarazem podziękowania dla szpitala i medyków).

Włączam wiadomości i słyszę: „ Kobieta w kościele Mariackim opluła księdza, ks. w woj. mazowieckim pobity śmiertelnie. Znowu jakaś ofiara ks. pedofila.”

Umarł wspaniały ksiądz, skromny, z wielką wiedzą.

Dowiedz się człowieku zanim powtórzysz, że wszyscy księża to pedofile,  napiszesz z dumą i błyskawicą na facebooku, że chcesz apostazji, że to nie wszyscy ale niektórzy. Może właśnie Bóg przez tę śmierć straszną i nie do uwierzenia dla mnie – chce otworzyć te zaślepione oczy? Zastanów się czy nie krzywdzisz niewinnych?

My parafianie z ulicy Chodkiewicza powinniśmy w hołdzie naszemu proboszczowi „pociągnąć” dzieło ks. Zygmunta szerzenia czytania i poznawania Biblii. Mam nadzieję, że ktoś przejmie tę pałeczkę  i ta wspaniała inicjatywa będzie rozkwitać w przyszłości.

Marzanna Leszczyńska – opublikowane http://wandamilewska.pl/?p=12385

011……………………

Moje pierwsze „spotkanie” z Tobą, Ojcze Zygmuncie – to rok 1987 Tylmanowa… Miałam wtedy 13 lat. Ty byłeś moderatorem II stopnia, ja uczestnikiem na I stopniu oazy, którą prowadzili salezjanie. Siedziałam wtedy na ławce przed zrobioną w garażu kaplicą u Zabrzeskich, Ty żwawym krokiem przechodziłeś przez podwórko. Przeszedłeś, po czym zatrzymałeś się, podszedłeś do mnie i patrząc – jak mi się wydawało – surowym wzrokiem, wymownie używając wskazującego palca, zapytałeś: „A ty dziecko ile masz lat…?”

Serce wtedy mi prawie zamarło, bo skrywałam pewną tajemnicę… Otóż w mojej rodzinnej parafii nie było wówczas grupy dzieci Bożych, więc w ciągu roku uczestniczyłam w spotkaniach formacyjnych oazy młodzieżowej. Dlatego po formacji rocznej proboszcz „wysłał” mnie na I stopień, przykazując, żeby w karcie zgłoszeniowej wpisać wiek… 15 lat „bo młodszych na młodzieżówkę nie przyjmują”…

Wtedy u Zabrzeskich zdawało mi się jakbyś znał tę tajemnicę…. nie pozostało mi więc nic innego jak tylko z rozbrajającą szczerością i nadzieją, że „nie odeślesz mnie do domu” odpowiedzieć: – tak naprawdę mam 13, a w karcie wpisałam 15…, ale za zgodą proboszcza…

Twoja mina wtedy i głośny śmiech… po prostu bezcenne.

Całe moje młode życie – jeżdżąc na oazy – oczywiście wiedziałam, kto to jest ks. Zygmunt… trudno było nie wiedzieć… Już wtedy byłeś legendą, charyzmą, miłośnikiem liturgii, katechezą… nie pamiętam osobistych spotkań z Tobą w tym okresie. Miałam jednak okazję wiele razy widzieć Ciebie odmawiającego brewiarz, siedzącego w konfesjonale, odprawiającego Mszę Świętą – z namaszczeniem, spokojnie, dostojnie i z wielkim szacunkiem… i te twoje złożone ręce… jakbyś mówił za Ewangelistą: uwaga… oto tu jest coś więcej niż Salomon. /Łk 11, 29-32/. Wtedy mówiłeś do mnie… nic nie mówiąc….

Potem po latach – byłam już wtedy po studiach, Ty byłeś proboszczem w Czerwieńsku – przyjeżdżałeś regularnie na spotkania w naszych domach, z nami tzw. „oazą dla pracujących”. To była taka spontanicznie zawiązana grupa osób, które „przeszły formację oazową”, które – jak mówiłeś – chciały czegoś więcej. Prawda była też taka, że na oazę młodzieżową byliśmy już trochę za starzy, na oazę rodzin „za samotni”… Wszyscy już pracowaliśmy, ale większość z nas nie miała wtedy jeszcze swojej rodziny. W tej grupie na początku były dwa małżeństwa. Pamiętam te wspólnotowe spotkania, rozważanie Pisma Świętego, czytanie i dyskusje nad tekstami papieża Jana Pawła II, dzielenie się… życiem, śpiewanie pieśni, śpiewnie kolęd, wspólną modlitwę.

W tym czasie poznałam Jacka – Ty przygotowywałeś nas do małżeństwa, ponieważ ze względu na pracę nie mogliśmy uczestniczyć w parafialnym kursie przedmałżeńskim. Wtedy otrzymaliśmy od Ciebie wizerunek Trójcy Świętej – jakbyś chciał powiedzieć: u ŹRÓDŁA uczcie się miłości i jedności.

Towarzyszyłeś nam – „oazie dla pracujących” – kiedy zawieraliśmy małżeństwa, kiedy rodziły się kolejne dzieci… z czasem na spotkaniach dzieci było coraz więcej.  Towarzyszyłeś wtedy, gdy niektórzy z nas „zbyt wcześnie” odchodzili do Pana. Nigdy nie zapomnę Twojej obecności przy Dorocie, która umierała na raka. Przez trzy miesiące, niemal każdego tygodnia, przyjeżdżałeś do niej do hospicjum (byłeś już wtedy proboszczem w Gorzowie), rozmawiałeś, modliłeś się, byłeś…. Nigdy nie zapomnę twoich łez spływających po policzkach, kiedy mówiłeś kazanie na jej Mszy pogrzebowej.

Przez lata tradycją stały się nasze spotkania kolędowe najczęściej u Agaty i Mirka w Święto Trzech Króli. Zawsze będę miała w pamięci, jak ważne było, żeby nie jedną czy dwie zwrotki kolędy zaśpiewać, ale 7, 8, a może nawet 12. Modliłeś się tym śpiewem…

Pamiętam również Ciebie jako Ojca duchownego – mieliśmy bowiem wspólną pasję… – pielgrzymowanie. Kilka razy wspólnie wydeptywaliśmy szlak pielgrzymki klenickiej. Pamiętam Twoje „nie bój się, kobieto”, kiedy przymierzałam się, żeby na pielgrzymkę zabrać moją – 5-letnią wtedy – córkę. Miałeś tyle siły – choć czasem fizycznie jej brakowało, zawsze wiedziałeś, co i kiedy powiedzieć, elokwentny, z ogromnym poczuciem humoru, odważny, gorliwy, radosny, czasem milczący, rozśpiewany, ale też i zasłuchany, skromny. Aż chce się powiedzieć: „ci co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły, biegną bez zmęczenia” /Iz 40, 31/. Jest taka pielgrzymkowa piosenka – lubiłeś ją śpiewać…

Ty taki byłeś – jak orzeł – gotowy, czujny, bystrym wzrokiem, w milczeniu, zawsze zauważający człowieka, zwłaszcza potrzebującego. Zadziwiająca była – po tylu latach kapłaństwa – taka świeżość, młodość, zapał jak u neoprezbitera. Zawsze chciało Ci się chcieć, choć często mówiłeś „chociaż mi się nie chce”…

A ostatnie nasze „spotkanie”…, kiedy uklękłam przy trumnie z Twoim ciałem – tych kilka minut zdawało się trwać i trwać… z oczu płynęły łzy, serce kołatało, w głowie „przelatywały” jak kadry filmu różne sytuacje, w których Ciebie widziałam… po ludzku smutek, ból… nawet, gdybyś żył 150 lat, zawsze byłoby za wcześnie, żeby odejść…

W sercu pewność, że jesteś, NIE że byłeś, JESTEŚ… DZIĘKUJĘ CI ZA WSZYSTKO, ZA CZŁOWIECZEŃSTWO, ZA WIARĘ, ZA MODLITWĘ, ZA KAPŁAŃSTWO, ZA OJCOSTWO, ZA ŻYCIE…

Kiedy podniosłam głowę, przez łzy zobaczyłam na ołtarzu wyryty napis CICHY I POKORNEGO SERCA.

Uśmiechnęłam się, pomyślałam – taki byłeś – DZIĘKUJĘ.

Kiedyś Matka Teresa powiedziała „ŚWIĘTOŚĆ NIE JEST LUKSUSEM DLA WYBRANYCH, ALE ZWYKŁYM OBOWIĄZKIEM DLA CIEBIE I MNIE” – dla Ciebie świętość była zwyczajnością, codziennością, wiernością powołaniu, jedyną drogą… nie było innej DZIĘKUJĘ 

Sylwia Błażejczak

010……………………

Od dnia śmierci płyną mi przez głowę obrazy…

Chodzę do kościoła katedralnego, a w parafialnym zjawiam się okazjonalnie, dopiero później dowiem się, że ks. Proboszcz nie patrzy, ale wszystko widzi, że zależy Mu na każdym kto jest z Jego owczarni i że jeśli chcesz zniecierpliwić swojego Proboszcza, to powiedz Mu, że nie przychodzisz do parafialnego kościoła, bo…; więc parkuję pod kościołem i widzę Księdza schodzącego po schodach, jeśli się pospieszę, to zdążę się ukłonić zanim Proboszcz zniknie w drzwiach plebanii, ale Ksiądz nie zmierza na plebanię. Kieruje się w moją stronę i staje dokładnie W BRAMIE (jak np. Eliasz w Sarepcie Sydońskiej), a potem nawiązuje rozmowę, której owocem jest mój stały transfer do parafii.

Rozważałam tę rozmowę W BRAMIE i za każdym razem wychodziło mi, że nie mogę Proboszcza zlekceważyć…

A tylko za Dobrym Pasterzem idą owce …

Trafiam „przypadkiem” na rekolekcje parafialne (to jeszcze zanim parafia stała się moim domem), nauki głosi, powiedziałabym, charyzmatyczny zakonnik. Mówi otwartym tekstem z czego trzeba się wyspowiadać. Kiedy siada w konfesjonale jestem pierwsza, dopiero po jakimś czasie uświadamiam sobie, że doznałam UWOLNIENIA; kiedy po latach opowiadam to zdarzenie ks. Proboszczowi uśmiecha się jednym ze swoich tajemniczych uśmiechów: nawróciłaś się.. Zaniemówiłam, bo rzeczywiście było to radykalne nawrócenie.

Odkrywam, że w trakcie zmiany tajemnic różańcowych Ksiądz głosi Słowo, a moim marzeniem jest słuchać, zaczynam więc przychodzić na zmianę tajemnic. W nieomal pustym kościele, w ławkach siedzi kilka starszych pań, przy niewielu światłach Ksiądz Profesor opowiada o Księdze Barucha, z taką mądrością, że zaczynam rozglądać się dookoła, do kogo On mówi, kto to rozumie… Potem przychodzę już na każdą zmianę tajemnic, żeby słyszeć jak Ksiądz opowiada, nawet jeśli mówi za mądrze jak na mnie.

Intryguje mnie ten tytuł: Prałat, pytam przy okazji, co to oznacza? Ksiądz robi zagadkową minkę: „E, to taki żart…”

Najinteligentniejszy człowiek jakiego zdarzyło mi się w życiu spotkać, najskromniejszy – mimo wiedzy, mądrości, wykształcenia. Niezwykle zdyscyplinowany, pełen przezabawnego poczucia humoru. Znający się na literaturze, sztuce, malarstwie, muzyce i… nie wiem na czym jeszcze.

BYŁ SOLĄ ZIEMI I ŚWIATŁOŚCIĄ ŚWIATA

(e.b.)

009……………………

Ksiądz Zygmunt Lisiecki

Pismo Święte, brewiarz, wielogodzinne czytanie, Liturgia, modlitwa, oaza, pielgrzymki, książki, werwa, rozmowa, pomoc, podróże, zgadujące oczy, dobro, kartki pocztowe, unoszenie brwi, szczególny humor, świętość…

Dzięki Księdzu Zygmuntowi zawdzięczam to, kim jestem. Jego szczególna postawa dobroci, modlitwy, zainteresowania drugim człowiekiem wpłynęła na moją rodzinę, dla której stał się wzorem i autorytetem.

Moje pierwsze wspomnienie z księdzem Zygmuntem to czas kolędy, gdy miałam 6 lat i… mój pierwszy egzamin z Biblii. Do dziś pamiętam maglowanie o to, jaki owoc Ewa zerwała i podała Adamowi. Do dziś pamiętam, że pierwsze co zrobiłam po wyjściu księdza, to pobiegłam sprawdzić w mojej Biblii dla dzieci czy naprawdę się pomyliłam. Do dziś pamiętam uśmiech księdza, gdy po wielu latach opowiadałam mu, że w tej mojej Biblii dla dzieci wtedy naprawdę było napisane, że Ewa zerwała jabłko.

Kolejne wspomnienie to ksiądz Zygmunt w fiacie 126p. i podróż wypchanym fiacikiem na pasterkę. Ta chęć pomocy księdza każdemu była dla mnie jako dziecka niezwykła. Pamiętam, że gdy podczas wiosenno-letnich Eucharystii rozpętała się burza i przeczekiwałam z rodziną w kruchcie parafialnego kościoła, aż przestanie padać, ksiądz Zygmunt nie czekał, tylko biegł szybko w deszczu po swojego fiacika, podjeżdżał, wołał nas i odwoził do domu wszystkich, którzy potrzebowali. Czasami takich kursów było kilka. Choć wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, to dzisiaj wiem, że przy zabieganiu księdza Zygmunta było to proste a jakie szczególne świadectwo miłości względem bliźniego.

Później oazy, lekcje religii w gimnazjum i odkrycie ogromnej wiedzy, jaką ksiądz Zygmunt posiadał. Ogromu tej wiedzy nie zatrzymywał dla siebie, chętnie dzielił się nią z innymi i wymagał, aby interesować się, poszukiwać, dążyć do poznania, być gorącym albo zimnym, ale nigdy letnim. Znał w Piśmie Świętym każdą literę, czytał książki w różnych językach i przy takiej szerokiej wiedzy potrafił być wyjątkowo pokorny, potrafił porozmawiać z każdym człowiekiem, potrafił pocieszyć i dostrzec w człowieku to, czego on sam w sobie nie widział. Przekomarzaniem się okazywał swoją sympatię i motywował.

Szczególne miejsce w moich wspomnieniach zajmuje zdanie księdza Zygmunta wypowiedziane w odpowiedzi na moje narzekanie. Marudziłam wtedy, że w innych miejscach, w innych parafiach jest lepiej, więcej się dzieje, ludzie są bardziej zaangażowani. Wypowiedział wtedy jedno zdanie i pozostawił mnie z nim na całe życie: „Co Ty robisz, żeby było tutaj lepiej?” To zdanie stało się dla mnie maksymą, z którą staram się kroczyć przez życie. Ksiądz Zygmunt pokazywał, że nie wystarczy mądrze mówić, ale przede wszystkim trzeba działać. To jego działanie było widać w wielu pięknych inicjatywach. Mam też nadzieję, że my – dawni parafianie, wieloletni przyjaciele i swego rodzaju spadkobiercy księdza Zygmunta zostaliśmy przez niego zarażeni dobrym działaniem i będziemy pokazywać je przez świadectwo naszego życia.

(Aurelia)

008……………………

Moje pierwsze spotkanie z ks. Zygmuntem było na oazie letniej III stopnia w Tylmanowej w lipcu 1996 roku. Przyjechał prosto z Częstochowy po zakończeniu Pieszej Pielgrzymki Klenickiej. Wydawał się na początku lekko „zakręcony”, jakby wypadł z jednej historii, a wpadł w zupełnie inną. To pierwsze wrażenie szybko się zmieniło w podziw co do młodego ducha, jaki w sobie nosił i bardzo trafnych myśli podczas homilii. Był bardzo kontaktowy i tym zaskarbił sobie moją sympatię. Każdego potrafił dostrzec. Był dyspozycyjny, kiedy poprosiło się go o spowiedź. Zaskakiwało mnie to, ze zawsze był pierwszy w kaplicy na długo przed wszystkimi, by pomodlić się Liturgią Godzin. Po zakończonej Oazie miał zmienić parafię z Jordanowa na Czerwieńsk, więc na spotkanie pooazowe pojechaliśmy już do Czerwieńska.

Kolejne spotkanie z Ks. Zygmuntem było podczas zajęć w Seminarium z Liturgiki. Najbardziej utkwiło mi wspomnienie ze sztuki celebracji liturgii Mszy świętej, którą jako diakon miałem przed nim „odprawić” w ramach ćwiczeń. Do dziś brzmią mi w uszach jego wskazówki. Imponowała mi jego miłość do Pisma świętego i tak szczegółowa znajomość różnych fragmentów, które wplatał w wykłady.

Jest jeszcze jeden okres, który jest dla mnie ważny w kontakcie z ks. Zygmuntem. To czas, kiedy posługiwałem w Kłodawie, a ks. Zygmunt był proboszczem w Gorzowie i jednocześnie był ojcem duchownym dekanatu. Konferencje ascetyczne mówił z serca, poparte były ogromnym doświadczeniem teologicznym i życiowym, co bardzo ceniłem. Najbardziej jednak zapamiętałem odwiedziny w Kłodawie podczas okresu wakacyjnego. Zdaje mi się, że przyjechał rowerem… Wpadł niezapowiedziany. To były miłe odwiedziny. Przeżywałem wówczas kłopoty depresyjne. Nie wiem czy o nich wiedział, czy nie. Przyjechał mnie odwiedzić i porozmawiać. Był uważny w słuchaniu i czuło się jego zainteresowanie oraz braterskie zrozumienie. To potwierdziło moje wieloletnie przekonanie o ks. Zygmuncie, że jego kapłaństwo nigdy nie zagubiło człowieczeństwa.

Ks. Darek Wołczecki

007……………………

Drogi Księże Zygmuncie, kiedy odchodziłeś z naszej parafii byłam jeszcze bardzo mała i chyba aż do dziś nie uświadamiałam sobie, ile zawdzięczam Twojej posłudze w Czerwieńsku. To Ty zaszczepiłeś we mnie chęć zgłębiania

Pisma Świętego i poznawania liturgii. Twoja otwartość wobec dzieci i młodzieży sprawiła, że mogłam dorastać uczęszczając na scholę i oazę. Dzięki Tobie poznałam Ruch Światło Życie, a rekolekcje w duchu oazowym odmieniły całe moje życie.

Wierzę, że mamy teraz w Twojej osobie wielkiego orędownika w niebie. Spoczywaj w pokoju wiecznym.

E. P.

006……………………

Księdza Zygmunta postrzegam jako wzór człowieka i Kapłana. Wymagał nie tylko od innych, ale przede wszystkim od siebie. Życzliwy, zainteresowany i troskliwy względem bliźniego – jak Ojciec wobec dzieci. Zawsze przesyłał kartki z pielgrzymek z pozdrowieniami i z pamięcią w modlitwie. Jako Ksiądz – pełen pokory, skupiony i głęboko rozmodlony. Jako człowiek – pogodny, otwierał serca ludzi i zarażał ich dobrem.

Długo zostaniesz w mojej pamięci!!!

D. P.

005……………………

Jak wspominam księdza Zygmunta Lisieckiego? Zawsze nieodłącznie kojarzyć mi się będzie z konferencjami, które wygłaszał na naszym pielgrzymkowym szlaku. Swoją drogą, wciąż zadziwia mnie ich kwestia techniczna… głoszone podczas marszu, w upale, przez Ojca Duchownego, który miał już wtedy swoje lata. Nie brakowało mu sił, zapału, pomysłu. Wiem, że czerpał z najlepszego źródła. Mówił do nas jak prawdziwy ojciec, ze stanowczością, ale pełen miłości i dobrych rad. Nie mam wątpliwości, że każdym wygłoszonym słowem chciał zmieniać nas w piękniejszych ludzi. Musiałam dojrzeć do tych jego słów, do tego aby wśród przyjaciół i dobrej atmosfery umieć wysłuchać ich w skupieniu. Ale z czasem zaczęły słuchać się jak gdyby same, bo najzwyczajniej w świecie niosły w sobie mądrość i człowiek po prostu czuł, że warto.
Ojcze, będziemy tęsknić… ale w smutku rozstania znajdujemy też powód do radości – mamy przecież z pewnością kolejnego orędownika w niebie!

Zuzia

004……………………

Czy można w kilku zdaniach opisać to, kim był dla nas Ksiądz Zygmunt Lisiecki?! Trudno oddać słowami to, co wniósł on w nasze życie – a był w nim obecny ponad 20 lat… Ciężko tym bardziej, że na każde wspomnienie z oczu płyną łzy zamazujące obraz, a słowa nie chcą się kleić… Przecież to On był mistrzem w stosownym doborze słów… Jego wiedza i inteligencja zadziwiała nie raz. Dykcja taka, że niejeden dziennikarz mógłby mu zazdrościć… Umiejętność wplatania wątków z życia, gdy tłumaczył nam słowa Pisma Świętego, skupienia w niesprzyjających warunkach… To człowiek, który nie chodził na skróty, na pielgrzymce nie podjeżdżał… Stanowczy, z zasadami. Z boku wydawać by się mogło, że surowy, ale rzeczywistość była inna. Ciepło zeń bijące, empatia, troska, próba zrozumienia odmiennego stanowiska, podziw dla osiągnięć innych. To przyciągało do niego, jak magnes… 2 lipca w Otyniu nie stanie z nami na szlaku ziemskiej pielgrzymki. Dla niego skończył się jakiś etap… My musimy iść dalej, zgodnie z kierunkiem, który nam wskazywał. Nie będzie lekko… ale w naszych uszach cały czas brzmią jego słowa „Chociaż mi się nie chce…”. Jesteśmy pewni, że teraz wspólnie z ks. Tadeuszem Dobruckim będziecie czekać, by poprowadzić nas niebieskim szlakiem, gdy spotkamy się w domu Ojca.
Księże Zygmuncie – Ojcze Duchowny – pamiętamy i będziemy wspominać – my i nasze dzieci. Dobrych ludzi się nie zapomina. Dziękujemy, że byłeś częścią naszego życia. Milena i Marcin

003……………………

WSPOMNIENIE 🌹

DROGI, KOCHANY KS. ZYGMUNCIE,

Nie chcę się żegnać! Chcę tylko powiedzieć Ci do zobaczenia!!! By dojść tak wysoko i daleko jak teraz doszedłeś, potrzebna jest Moc i Łaska. Miałeś i jedną i drugą. Mam w oczach Twoją smukłą Postać, w białej koszuli, gdy maszerowałeś dziarsko wokół Czerwieńska, robiąc rozgrzewkę przed kolejną Pielgrzymką; jechaliśmy i jechaliśmy, a Ty szybko pokonywałeś kolejne kilometry. Rozpędziłeś się ostatnio i zawędrowałeś bardzo daleko… Chciałam, jak i my wszyscy, żebyś jeszcze wrócił, ale w głębi serca czułam, że pragnienie spotkania z Jezusem, było w Twojej duszy coraz większe…

Jest mi smutno, ale czuję też ogromną wdzięczność, że byłeś w naszym życiu, wyznaczyłeś jego kierunek, pokazując Pana Boga i Jego Miłość. Poczuliśmy, dzięki Tobie, zapach Ewangelii, który towarzyszy nam do dziś! Każdy na swój sposób, podąża za tym zapachem i odkrywa to, czego Bóg od nas oczekuje. Za tak wiele rzeczy chciałabym Ci podziękować: za wszystkie Pielgrzymki Warszawskie; ( „kraniki ,dywaniki, kafelki, duperelki – wygód się zachciewa”, tak mówiłeś, gdy narzekaliśmy na niewygody i trudne warunki w drodze; stąd pseudonim „Kranik”, gdy byłeś młodym księdzem.) DZIĘKUJĘ za niezawodną obecność w ważnych chwilach mojego życia, za modlitwę, której materialnym znakiem są kartki od Ciebie – zawsze, przez te wszystkie lata (ponad 30!!!) co najmniej 2× w roku, z Twojej ukochanej Tylmanowej i z podróży, najczęściej do Włoch. Kartki pisane niemożliwym do przeczytania pismem, ale z wyraźnym zakończeniem – „z modlitwą X. Zygmunt”. I tę modlitwę czuliśmy stale przy sobie!!! Ona pomagała, wspierała, dodawała pewności, że idziemy właściwą drogą. Dziękuję za spotkania klasowe; klasa

IVa z LO nr 1 w Zielonej Górze, rocznik 1960. I za te spotkania na koniec lata, w Paradyżu, z muzyką w Raju w tle!!!!

Jest nam teraz bardzo smutno, jednak gdy serce i umysł otworzą się, zobaczyć można, że to tylko chwilowe rozstanie. A Ty, już wolny od ziemskich ograniczeń, niepokojów i cierpienia, czekasz na nas z radością w Domu Ojca. Do zobaczenia zatem, w stosownym czasie, o którym wie tylko Pan Bóg…

” Nie stójcie nad moim grobem i nie płaczcie , nie ma mnie tam, Ja nie śpię.

Jestem tysiącem wiatrów, które wieją;

Jestem diamentowym blaskiem na śniegu. Jestem światłem słonecznym na dojrzewającym zbożu; Jestem łagodnym jesiennym deszczem, kiedy budzicie się w porannej ciszy; Jestem śmigłym lotem cichych ptaków; Jestem łagodną gwiazdą, która święci w nocy…

Nie stójcie nad moim grobem i nie płaczcie , nie ma mnie tam…”

Małgosia i Maciej z Rodziną

002……………………

Nazywam się Robert Krzyżek.

Śp. ksiądz Zygmunt był moim proboszczem w parafii św. Anny w Jordanowie, w latach 1988-1996. Ja chodziłem do kościoła w Rusinowie p.w. Św. Wawrzyńca – kościół filialny. Wiem, że to co napiszę, na gorąco, w żałobie, po informacji o odejściu księdza, że nie zawrę wszystkiego, ale będzie to osobiste doświadczenie…

Od sakramentu Komunii Świętej byłem ministrantem w swoim kościele w Rusinowie, jednak po ukończeniu 7. klasy szkoły podstawowej stwierdziłem, że jestem „za stary” na bycie ministrantem… Chociaż na to pewnie wpłynęły moje złe doświadczenia z domu rodzinnego i mój bunt… Pamiętam, że pewnego razu zatrzymał się ks. Zygmunt samochodem przy mnie, jak wracałem z boiska z kolegami, z meczu piłki nożnej i zapytał się, czy nie chciałbym pojechać na „oazę”. Ja nie wiedziałem co to jest „oaza” i spytałem o to księdza, który mi w krótkich słowach wytłumaczył i przybliżył „co się tam robi”:)… Widocznie musiał mieć dar przekonywania, bo przecież byłem obrażony na Pana Boga i nie chciałem mieć do czynienia ze służbą Mu… A poza tym powiedziałem księdzu, że nie mam pieniędzy… Powiedział mi, żebym się tym nie martwił, że zapłaci za rekolekcje… i zgodziłem się. Dzięki Niemu pojechałem jako 15-latek, na I stopień ONŻ do Tylmanowej. Na rekolekcjach przeżyłem nawrócenie i wróciłem „odmieniony” – zaczęła się moja przygoda z ruchem Światło-Życie. Pamiętam, że od razu, po wakacjach wróciłem do służby liturgicznej i wszyscy, łącznie z moimi rodzicami przecierali oczy, co mi się stało, skąd taka zmiana?… Gorliwie zacząłem się angażować w życie mojego kościoła, parafii i w diecezji. Jeśli chodzi o Ruch – wpatrzony byłem w ks. Zygmunta, w Jego zaangażowanie w Kościół, w służbę ludziom… Ks. Zygmunt kilka razy opłacił mi rekolekcje wakacyjne… Był moim proboszczem i spowiednikiem przez 8 lat. Mogę powiedzieć, że moim najważniejszym kierownikiem duchowym. Zapamiętam Go jako człowieka o dobrym sercu. Kapłana, który nie przywiązywał wagi do wyglądu zewnętrznego, aby się ludziom podobać, lecz Bogu…

W tamtych czasach, prywatnie często Go widywałem w zwykłych jeansach (starych ubraniach); jeździł przez długi czas niezapomnianym „maluchem” – nie potrzebował świetnej bryki, aby dotrzeć do wiernych… 🙂 To był skromny człowiek, który żył Ewangelią nie trąbiąc tego przed sobą. Żył zasadą „niech twoja prawa ręka nie wie co czyni lewa”. Kościołowi potrzeba takich kapłanów… Pomagał bez rozgłosu. Często swoje pieniądze przeznaczał na zakup paczek świątecznych dla dzieci z biedniejszych rodzin z parafii i opłacał dzieciakom z tych rodzin różne wyjazdy na rekolekcje, obozy, itp. (byłem jednym z nich…) Był dla mnie wzorem człowieka, chrześcijanina, kapłana… Jego drzwi, na parafii, gdzie mieszkał, były zawsze otwarte, o każdej porze, dla nas młodych; kiedy spotykaliśmy się na spotkaniach animatorów, ale prywatnie również. Czuliśmy się u Niego „jak w domu”. Ksiądz Zygmunt był dla mnie wzorem postępowania. Ceniłem Go bardzo za sposób bycia. Z jednej strony za Jego poczucie humoru i serdeczny uśmiech, ale również i przede wszystkim za to, że nie obnosił się ze swoją religijnością, nie wywyższał się nigdy. Przykład. To był człowiek bardzo oczytany, mądry. Wystarczyło wejść do Jego mieszkania i zobaczyć Jego bibliotekę z książkami i można było zrozumieć, z jakim człowiekiem ma się do czynienia. Na co dzień „ukrywał to”:) i mimo tego pozostawał skromny, otwarty, serdeczny, taki „ludzki”… Chociaż nasze drogi dawno się rozeszły, to kochałem ks. Zygmunta, jak ojca, jak przyjaciela… Choć czuję ogromną pustkę i stratę… to na zawsze pozostanie w mojej pamięci… Robert

001……………………

Z ogromnym żalem przyjęłam wiadomość o odejściu ks. Zygmunta, wspaniałego człowieka i Kapłana. Choć dawno go nie widziałam, nachodzi mnie na myśl wiele pięknych momentów z nim związanych, oaz młodzieżowych, które prowadził, rekolekcji, wspólnych wyjazdów. Na pocieszenie nas wszystkich…

Chciałabym opisać jedną zabawną historię, która przydarzyła się podczas takiego pobytu młodzieży z ks. Zygmuntem…

Pamiętam taką śmieszną historię… Kiedy to byliśmy z ks. Lisieckim jeszcze w latach 90-tych na Rekolekcjach Oazowych w Tylmanowej i wybraliśmy się na wędrówkę po górach. Mieliśmy dotrzeć gdzieś na szczyt i tam odprawić Mszę Św. Polową. Podzieliliśmy się na 3. grupy. Moja grupa szła z ks. Zygmuntem. Koledzy oazowicze niosący w plecaku kielichy, szaty liturgiczne, komunikanty wspięli się szybciej i pod schroniskiem poczuli potrzebę skorzystania z toalety. ☺️ kilkoro z nich weszło do środka zostawiając jednego, który miał pilnować plecak z akcesoriami kościelnymi. Kiedy koledzy dłużej nie wracali, zniecierpliwiony poprosił 3. przypadkowych mężczyzn, którzy akurat nadeszli o popilnowanie jego ciężkiego dobytku. Miał przy tym nieco obaw, czy przypadkiem owi nieznajomi nie ukradną mu cennego plecaka, jednakże potrzeba zdawała się być silniejsza😁 Panowie zgodzili się a chłopak poleciał do kolegów. Kiedy oazowicze zobaczyli go w schronisku, podnieśli krzyk: „A ty co tu robisz? Gdzie zostawiłeś plecak”!? A on im odrzekł… spokojnie, na zewnątrz pilnuje go trzech mężczyzn. Długo nie przychodziliście, a ja też musiałem do toalety, więc poprosiłem aby mi go przypilnowali. Koledzy z oburzeniem wybiegli na zewnątrz, mając jedynie nadzieję, że plecak wraz z zawartością kościelną jest jeszcze cały..

Jakież było ich zdziwienie, kiedy to nie dość, że zobaczyli jeszcze cenny plecak … to w dodatku w rękach po cywilu ubranego Biskupa Dyczkowskiego, który wędrował akurat po górach i przechodził koło owego schroniska🤣🤣🤣

Chłopcy wybuchnęli śmiechem, opowiadając o nieodpowiedzialnym koledze, który zostawił tak ważne przedmioty w rękach obcych… a ks. Biskup odrzekł.… „Komu jak komu… ale Pan Bóg doskonale wiedział w czyje ręce zawierzyć tak cenne dary”😀

Jakie zdziwienie ks. Lisieckiego było, kiedy zobaczył w końcu na górze swoich oazowiczów z kielichami i w dodatku w asyście ks. Biskupa😉

Szczęść Boże

Kamilla z Zielonej Góry

000……………………………………………………………………