Tego rodzaju zachowanie dziś jest dla nas chrześcijan cenniejsze nawet od uczestnictwa w Eucharystii, nawet niedzielnej. Dziś tego od nas oczekuje Chrystus. To jest specyfika tego czasu. Czasu miłości.
Nawet gdyby z powodu epidemii kościoły były zamknięte, to i tak ta msza święta byłaby odprawiona. Bo przecież to nie jest tak, że księża mogą odprawiać mszę świętą tylko wtedy, kiedy są wierni na niej. (…) Tak jak zwykle liczyłem zawsze na to, że na naszej mszy 13-tego będzie dużo ludzi, tak dzisiaj liczyłem na to, że będzie nas bardzo mało. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nie było nikogo prócz nas dwóch, celebransów. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że mam do was jakieś pretensje, że przyszliście, ale chciałem zwrócić uwagę na to, że są takie momenty, czasem dzieją się takie rzeczy, które wymagają zachowania w sposób inny niż zwykle. Jeżeli takie rzeczy się dzieją, to one na pewno dzieją się dla naszego pożytku duchowego. Powinniśmy na to patrzeć właśnie według tego klucza, że z tego można wydobyć jakieś dobro.
Wyraz małej wiary
Pojawiają się tu i ówdzie takie głosy, że rezygnacja z uczestniczenia we mszy świętej teraz, w czasie epidemii; że rezygnacja z przyjmowania komunii świętej, albo przyjmowanie na rękę, zamiast do ust – że to jest wyraz małej wiary. Czytałem taki artykuł, jeden z publicystów, który w pewnych kręgach bywa uważany za autorytet w kwestiach wiary i kościoła (…) napisał, że w średniowieczu, kiedy była epidemia, to ludzie tłumnie gromadzili się w kościołach, i że to jest wzór dla nas, że my tak właśnie powinniśmy dzisiaj robić. Powinniśmy tym bardziej chodzić do kościołów, tym bardziej przyjmować komunię świętą i tym bardziej do ust, żeby pokazać jaka jest nasza wiara.
Kiedy czytałem te słowa, przypomniała mi się pewna ewangeliczna scena. Kiedy Pan Jezus był na pustyni, po 40 dniach Jego pobytu podszedł do niego szatan i powiedział: „Jeśli jesteś Synem Bożym, to rzuć się w dół z narożnika świątyni. Bo przecież napisane jest, że aniołowie będą Cię nosić na rękach”. (…) Kiedy ja wyobrażam sobie tę scenę, to wyobrażam sobie, że szatan mówił jeszcze więcej: pokaż jaka jest twoja ufność, pokaż jaka jest twoja wiara. Ale Pan Jezus na to powiedział: nie. Bo powiedziane jest: „Nie będziesz wystawiał na próbę Pana Boga swego”. W średniowieczu ludzie nie wiedzieli w jaki sposób przenoszą się choroby. Gdyby wtedy był koronawirus, nie wiedzieliby, że człowiek przez dwa tygodnie może być zarażony tym wirusem, przenosić te zarazki, a nie mieć żadnych objawów. Tego nie wiedzieli, a my dzisiaj to wiemy. Dlatego potrzebne jest zachowanie odpowiednie do sytuacji. Zachowanie, które podpowiada nam z jednej strony wiara, a z drugiej strony miłość. Miłość.
Chrześcijanin to nie jest człowiek, który przede wszystkim wierzy w Boga. (…) Nie to wyróżnia chrześcijanina od innych ludzi, innych stworzeń, bo w to wszystko szatan też wierzy. Szatan wierzy w Boga lepiej niż my wszyscy tu razem wzięci.
My chrześcijanie nie jesteśmy tylko ludźmi wiary. Chrześcijanin to nie jest człowiek, który przede wszystkim wierzy w Boga. To nie jest człowiek, który wierzy w moc Najświętszego Sakramentu. Nie to wyróżnia chrześcijanina od innych ludzi, innych stworzeń, bo w to wszystko szatan też wierzy. Szatan wierzy w Boga lepiej niż my wszyscy tu razem wzięci. Szatan lepiej niż my wierzy w moc Boga, dlatego się tak strasznie Boga boi. Szatan tak mocno wierzy w Najświętszy Sakrament, że wyczuwa jego obecność nawet jeśli jest on schowany. (…) Co więc wyróżnia chrześcijanina od szatana? Miłość. Szatan jest stworzeniem, które nie kocha. Nie interesuje się drugim. Czerpie satysfakcję z tego, że komuś dzieje się krzywda i szuka okazji, żeby tę krzywdę wyrządzić. Szatan nienawidzi miłości, a chrześcijanin to jest ktoś w miłości zakochany.
Chrystus oczekuje, że pokieruje nami miłość
Jeżeli chcemy w tej całej obecnej sytuacji przyjąć postawę chrześcijańską, to powinniśmy przede wszystkim kierować się miłością, czyli zastanawiać się co służy dobru drugiego człowieka. Co służy jego bezpieczeństwu? W jaki sposób mogę drugiemu człowiekowi pomóc? Dlatego w tych dniach o wiele cenniejszą rzeczą niż uczestnictwo w Eucharystii, będzie zainteresowanie się kimś, kto jest chory, słaby, w podeszłym wieku. Czy jest na tyle zabezpieczony we wszystko, co jest mu potrzebne do życia, żeby nie musiał wychodzić z domu? Wczoraj odwiedziłem moją 82. letnią mamę i z miłości do niej nawet nie podałem jej ręki. Przywiozłem jej kilo mąki, jogurt, bo tego jeszcze nie zdążyła kupić.
Tego rodzaju zachowanie dziś jest dla nas chrześcijan cenniejsze nawet od uczestnictwa w Eucharystii, nawet tej niedzielnej. Dziś tego od nas oczekuje Chrystus. To jest specyfika tego czasu. Czasu miłości, czasu troski jeden o drugiego – zwłaszcza o tego najsłabszego. Może właśnie po to mamy nie pójść do kościoła, żeby pójść do kogoś z pomocą? Albo właśnie zostać w domu, żeby przypadkiem nie przenieść choroby, jeśli nie muszę z domu wychodzić?
Jeżeli ta epidemia jest karą Boską, to ja z takim Bogiem nie chcę mieć nic wspólnego.
To byłby wyraz lęku, gdybyśmy teraz tłumnie gromadzili się w kościołach, błagając o to, że dzięki tej licznej obecności Bóg się da zjednać, da się uśmierzyć w ten sposób Jego jakiś gniew, który wyraża się epidemią. Tak mnie bolą słowa, które w tych dniach tu i ówdzie słyszę, że ta epidemia to jest kara Boska. Że to nie przypadek, że to się zaczęło w Chinach, bo tam się zabija dzieci nienarodzone na masową skalę. Jeżeli ta epidemia jest karą Boską, to ja z takim Bogiem nie chcę mieć nic wspólnego. Bo ja swoich dzieci nigdy bym w taki sposób nie potraktował, nawet gdyby dopuścili się aborcji. Nawet gdyby uchwalali prawa proaborcyjne, zezwalające na aborcję nawet do 9. miesiąca ciąży nie zachowałbym się w ten sposób. Ja swoich dzieci nigdy bym nie ukarał, bo tak je kocham. Kocham każdego, kto jest moim dzieckiem, a dzieci mam wiele jako ojciec duchowny.
Podziękujmy Bogu za ten sprawdzian
Nasza Eucharystia o tyle ma sens, o ile budzi w nas miłość. Nasze uczestnictwo w niej o tyle ma sens, o ile budzi w nas miłość. To jest miłość. Przez tyle lat mogliśmy spokojnie uczestniczyć i w niedzielę, i co dzień, we mszy świętej. Może teraz przyszedł czas, żeby się okazało, czy myśmy z tej Eucharystii czerpali miłość? Może przyszedł czas sprawdzianu czy potrafimy o siebie nawzajem zadbać w sytuacji poważnego, realnego zagrożenia? Po to jest ta epidemia. To nie jest kara Boska! To jest próba naszej miłości. Wtedy, kiedy zdajemy egzamin z miłości, zdajemy egzamin z wiary. Bo choćbym miał wiarę taką, żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał – byłbym niczym. Egzamin z miłości jest egzaminem z wiary. Tyle w nas jest wiary, ile jest miłości.
Jakkolwiek by to dziwnie brzmiało, przyjmijmy ten trudny czas w naszej ojczyźnie, w świecie. Przyjmijmy nie z lękiem, ale z wdzięcznością. Nie z przerażeniem, że Bóg się na nas pogniewał z powodu naszych grzechów. Nie z przekonaniem, że jako Polacy grzeszymy mniej niż inni, to pewnie będziemy mniej „ukarani” tą epidemią. Przyjmijmy ten czas, to co się dzieje, z wdzięcznością Bogu, że daje nam szczególną okazję sprawdzić się w miłości, w trosce jeden o drugiego. W odpowiedzialności za siebie, za drugiego. Za zdrowie własne i cudze, bo jeśli dbam o własne zdrowie, to dbam o zdrowie innych – w tym wypadku ma to wyjątkowe znaczenie. Dbając o to, by nie zarazić się tą straszną chorobą, dbam o innych. To szczególna okazja i jakkolwiek by to dziwnie brzmiało, już teraz Bogu za to doświadczenie dziękujmy. Za to szczególne, wielkopostne doświadczenie. Wejdźmy w nie z miłością i wdzięcznością.
Artykuł pochodzi z Deon.pl
Najnowsze komentarze