Coraz wyraźniej uświadamiamy sobie, że do liturgii należy także milczenie. Bogu, który mówi, odpowiadamy śpiewem i modlitwą, ale największa tajemnica, która przekracza wszelkie słowa, skłania nas także do milczenia. Oczywiście musi to być milczenie wypełnione, musi to być coś więcej niż tylko brak mowy i działania. Właśnie od liturgii oczekujemy, że ofiaruje nam pozytywną ciszę, w której znajdziemy drogę do siebie — ciszę, która nie jest zwykłą przerwą w mówieniu, przepełnioną tysiącem myśli i pragnień, lecz wewnętrznym skupieniem, które od środka obdarza nas pokojem, pozwala nam zaczerpnąć oddech, odsłania przesłoniętą istotę rzeczy. Dlatego też nie da się po prostu „robić” milczenia, zarządzić go jako jednego z wielu działań. Nieprzypadkowo ćwiczenia medytacyjne, duchowość „stawania się pustym”, cieszą się dzisiaj taką popularnością. Ujawnia się tu wewnętrzna potrzeba człowieka, która we współczesnej postaci liturgii najwyraźniej nie znajduje należnego jej miejsca.

 

Cytat z książki „Duch liturgii” kard. Josepha Ratzingera. 

Poniżej przedstawiam szerszy fragment, abyśmy poznali też kontekst wypowiedzi, co pozwoli nam szerzej spojrzeć na to zagadnienie.

 

  1. Ludzki głos 

Oczywiste jest, że w liturgii Logosu — wiecznego Słowa — słowo, a więc także i ludzki głos odgrywają zasadniczą rolę. W tej niewielkiej książce, która nie jest wprowadzeniem do praktyki liturgicznej, lecz wglądem w ducha liturgii, nie będziemy omawiać poszczególnych form, w jakich jest w niej używany głos ludzki; część tej problematyki pojawiła się już w poprzednich rozdziałach, zwłaszcza w części poświęconej muzyce sakralnej. Po pierwsze zatem, w liturgii występuje oratio, kapłańska mowa modlitewna, w której kapłan w imieniu całej wspólnoty mówi do Ojca przez Chrystusa w Duchu Świętym. Następnie istnieją rozmaite formy głoszenia Słowa Bożego: czytania (w starożytnym Kościele określano je mianem: „Prorok i Apostoł”, przy czym cały Stary Testament rozumiano jako prorocki), Ewangelia (śpiewana w czasie uroczystych Mszy świętych), wykładnia Pisma, która w ścisłym sensie przysługuje biskupowi, ale także prezbiterowi i diakonowi. Następnie mamy odpowiedź, w której zgromadzona gmina otrzymuje i przyjmuje Słowo. Owa struktura Słowa i słowa danego w odpowiedzi jest czymś zasadniczym dla liturgii, odzwierciedla podstawową strukturę procesu objawienia, w którym Słowo i odpowiedź, mowa Boga i przyjmujące słuchanie Oblubienicy-Kościoła, przynależą do siebie. Odpowiedź przybiera w liturgii różne formy, na przykład aklamacji, mającej duże znaczenie w starożytnym prawodawstwie. Wykrzyknięcie odpowiedzi potwierdza dotarcie słowa i dopiero tak dopełnia się proces Objawienia, samooddania się Boga w Słowie. Tu właśnie napotykamy Amen, Alleluja, Et cum spriritu tuo itd. Ważnym skutkiem odnowy liturgicznej jest to, że lud rzeczywiście odpowiada aklamacją i nie musi tego pozostawiać zastępcy — ministrantowi. W ten dopiero sposób odbudowana zostaje prawdziwa struktura liturgiczna, która ze swojej strony, jak to widzieliśmy, konkretyzuje podstawową strukturę Bożego działania w liturgii. Bóg, Objawiający się, nie chciał pozostawać w solus Deus, solus Christus (samym Bogu, samym Chrystusie), lecz chciał przybrać ciało, chciał odnaleźć Oblubienicę — Bóg poszukuje odpowiedzi. Po to właśnie dał nam Słowo. Obok aklamacji istnieją różne formy medytacyjnego przyjmowania słowa, szczególnie w śpiewaniu psalmów (lecz także i pieśni), których różnych sposobów wykonania (forma responsoryjna i antyfonalna) nie będziemy tu jednak omawiać. Mamy wreszcie „nową pieśń”, wielki śpiew Kościoła, będący zbliżaniem się do muzyki nowego nieba i nowej ziemi. Z tego powodu, obok śpiewu wspólnoty, ważne miejsce w liturgii chrześcijańskiej zajmują chór i instrumenty, i jest to miejsce, którego nie może zakwestionować żaden puryzm wspólnego śpiewu. Lokalne możliwości są oczywiście bardzo odmienne, jakkolwiek z istoty liturgii w sposób konieczny wynika to, iż Kościół jako całość musi ze względu na Boga dążyć do tego, co najwyższe, do kultury, która staje się miarą wszelkiej kultury świeckiej. Coraz wyraźniej uświadamiamy sobie, że do liturgii należy także milczenie. Bogu, który mówi, odpowiadamy śpiewem i modlitwą, ale największa tajemnica, która przekracza wszelkie słowa, skłania nas także do milczenia. Oczywiście musi to być milczenie wypełnione, musi to być coś więcej niż tylko brak mowy i działania. Właśnie od liturgii oczekujemy, że ofiaruje nam pozytywną ciszę, w której znajdziemy drogę do siebie — ciszę, która nie jest zwykłą przerwą w mówieniu, przepełnioną tysiącem myśli i pragnień, lecz wewnętrznym skupieniem, które od środka obdarza nas pokojem, pozwala nam zaczerpnąć oddech, odsłania przesłoniętą istotę rzeczy. Dlatego też nie da się po prostu „robić” milczenia, zarządzić go jako jednego z wielu działań. Nieprzypadkowo ćwiczenia medytacyjne, duchowość „stawania się pustym”, cieszą się dzisiaj taką popularnością. Ujawnia się tu wewnętrzna potrzeba człowieka, która we współczesnej postaci liturgii najwyraźniej nie znajduje należnego jej miejsca. By milczenie było owocne, nie może ono, jak właśnie powiedzieliśmy, być jedynie przerwą w działaniu liturgicznym, lecz musi być prawdziwie wewnętrznym składnikiem liturgii. Jak to się odbywa? W ostatnim czasie próbowano wprowadzić do liturgii dwa krótkie momenty milczenia, które powinny dać nam odpowiedź na to pytanie. Zaproponowano krótką przerwę na refleksję po kazaniu, a następnie chwilę ciszy umożliwiającą wewnętrzne skupienie po przyjęciu Komunii świętej. Przerwa po kazaniu okazała się mało satysfakcjonująca; robi ona wrażenie czegoś sztucznego i zasadniczo polega na wyczekiwaniu chwili, gdy celebrans postanowi ją zakończyć. Kazanie często pozostawia po sobie pytania i sprzeczności, zamiast zapraszać do spotkania z Panem. Powinno się ono jednak kończyć zachętą do modlitwy, która wypełni treścią tę krótką pauzę. Nawet wówczas jest to jednak przerwa w liturgii, która sama z siebie nie przerodzi się w liturgię milczenia. Bardziej pomocna i ze swej istoty bardziej odpowiednia jest cisza po przystąpieniu do Komunii. Jest to rzeczywiście moment wewnętrznej rozmowy z Panem, który się nam podarował — moment koniecznego „komunikowania”, uczestnictwa w procesie komunikacji, bez której zewnętrzne przyjęcie sakramentu staje się zwykłym rytuałem, a tym samym nie przynosi owoców. Niestety i tutaj pojawiają się przeszkody mogące zakłócić tę ważną chwilę: udzielanie Komunii toczy się nadal z owym niespokojnym przechodzeniem wiernych tam i z powrotem. Ponieważ Komunia — w porównaniu z pozostałymi działaniami liturgicznymi — trwa dość długo, kapłan może odczuwać potrzebę, by płynnie kontynuować liturgię, by nie powodować pustego czasu oczekiwania i wewnętrznego niepokoju, gdyż niektórzy szykują się już do wyjścia. Oczywiście, na ile się da, owa cisza po przyjęciu Komunii powinna być wykorzystywana, aby wprowadzić wiernych w modlitwę wewnętrzną. Gdzieniegdzie czasem ciszy bywa także przygotowanie darów, co jest sensowne i owocne o tyle, o ile nie postrzega się go jedynie jako koniecznej, zewnętrznej akcji, ale także jako istotny, wewnętrzny proces; musimy wszakże pamiętać, że właściwym darem „ofiary słownej” jesteśmy lub też stać się powinniśmy my sami, wchodząc w akt samoofiarowania Chrystusa Ojcu, o którym mówiliśmy w pierwszej części książki. Cisza nie będzie wówczas zwykłym czekaniem, aż stanie się coś na zewnątrz, lecz procesowi zewnętrznemu odpowiadać będzie proces wewnętrzny — przygotowanie nas samych. To my wyruszamy w drogę, stajemy przed Panem, prosimy Go, żeby przygotował nas do przemienienia. Wówczas to wspólne milczenie jest wspólną modlitwą, a nawet wspólnym działaniem; jest byciem w drodze od miejsca naszej codzienności do Pana, do Jego obecności. Kształcenie liturgiczne powinno uczyć wprowadzania w ten wewnętrzny proces, aby wspólnota milczenia stała się wydarzeniem prawdziwie liturgicznym i tym samym milczeniem wypełnionym. Sama struktura liturgii przewiduje jeszcze inne momenty milczenia. Najpierw jest to cisza przemienienia w momencie Podniesienia. Zaprasza nas ona, by skierować wzrok na Chrystusa, patrzeć na Niego z wnętrza, wyrażając spojrzeniem zarówno wdzięczność, uwielbienie, jak i prośbę o przemianę nas samych. Często kwestionuje się zasadność owej ciszy w czasie przemienienia. Ukazywanie darów uznawane jest za średniowieczną pomyłkę, zakłócającą strukturę Modlitwy eucharystycznej; takie działanie uznawane jest zatem za wyraz fałszywej, ujmowanej zbyt materialnie pobożności, za sprzeczne z wewnętrznym kierunkiem Eucharystii. Zgodnie z tym ujęciem, w chwili przemienienia nie należy uwielbiać Chrystusa, lecz w całym Kanonie zwracać się do Ojca, przez którego modlimy się do Chrystusa. Nie będziemy zajmować się szczegółowo tymi zastrzeżeniami. Zasadniczo odpowiedź na nie daliśmy w części drugiej tej książki, rozpatrując kwestię czci Najświętszej Eucharystii i problem wewnętrznej słuszności tendencji średniowiecznych rozwijających to, co od początku było dane przez wiarę Kościoła. Słuszne jest, że Kanon zbudowany jest trynitarnie i tym samym cały porusza się „przez Chrystusa w Duchu Świętym do Ojca”. Liturgii nie obowiązują tu jednak żadne sztywne ustalenia. Mszał zreformowany w 1970 roku sam wkłada nam w usta słowa skierowane do Chrystusa: „Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje Zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”. Ten, kto z wiarą i modlitwą bierze udział w Eucharystii, musi być dogłębnie wstrząśnięty w momencie, w którym Pan zstępuje i przemienia chleb i wino tak, iż stają się one Jego Ciałem i Jego Krwią. Wobec tego wydarzenia nie możemy uczynić nic innego, jak właśnie upaść na kolana i pozdrowić Pana. Przemienienie jest dla nas momentem wielkiej actio Boga w świecie. Porywa ono w górę nasze spojrzenie i nasze serce. Przez tę chwilę świat milczy, a w milczeniu tym obecne jest dotknięcie wieczności — przez jedno uderzenie serca znajdujemy się poza czasem, wchodząc w sam środek Bożego bycia z nami. Dalszym, przewidzianym przez samą liturgię zaproszeniem do wypełnionej ciszy, która nie przerywa działania liturgicznego, lecz do niego przynależy, są ciche modlitwy kapłana. Z perspektywy socjologicznego akcjonizmu wydają się one nie na miejscu i są pomijane. Kapłan definiowany jest tutaj czysto socjologicznie i funkcjonalnie jako „przewodniczący” liturgicznego święta, które z kolei postrzegane jest jako rodzaj zgromadzenia. W takim rozumieniu kapłan musi stale działać na rzecz tych zebranych osób. Jednakże zadanie kapłana w czasie Eucharystii nie ogranicza się do przewodniczenia zgromadzeniu. Kapłan „przewodzi” w spotkaniu z Bogiem żywym, a jako osoba sam jest także w drodze do Niego. Cicha modlitwa zaprasza kapłana do traktowania tego zadania na tyle osobiście, aby całą swoją osobą mógł oddać się Panu. Jest ona zarówno podkreśleniem tego, że wszyscy — każdy osobiście, a zarazem wspólnie z innymi — wychodzą naprzeciw Panu. Liczba tych modlitw została przez reformę liturgiczną mocno zredukowana, ale Bogu dzięki, część z nich jeszcze jest i musi być zachowana. Najpierw jest to krótka modlitwa przygotowująca do głoszenia Ewangelii. Powinna ona zostać odmówiona przez kapłana rzeczywiście w ciszy i nabożnie, w świadomości odpowiedzialności prawidłowego przepowiadania Ewangelii; w świadomości tego, że potrzeba nam w tym celu oczyszczenia naszych warg i naszego serca. Jeśli kapłan będzie tak czynił, to także wiernym ukaże godność i wielkość Ewangelii; pozwoli rozpoznać, jak niepojęte jest to, że słowo Boże wchodzi pomiędzy nas; wniesie powagę i stworzy przestrzeń dla słuchania. Także tutaj niezbędne okazuje się wychowanie liturgiczne, aby móc rozpoznać sens tego działania i aby w tym momencie wszyscy nie tylko wstawali cieleśnie, ale podnosili się także wewnętrznie i otwierali swą duszę na Ewangelię. O znaczeniu przygotowania darów, które w nowej liturgii nie jest całkiem jasne, już mówiliśmy. Przyjęcie Komunii poprzedzają dwie piękne i głębokie modlitwy, które — aby uniknąć zbyt długiej ciszy — pozostawiono kapłanowi do wyboru. Być może kiedyś znajdzie się czas dla obydwu, lecz nawet jeśli obecnie pojawia się tylko jedna z nich, to kapłan tym bardziej powinien odmawiać ją w ciszy, czyniąc z niej osobiste przygotowanie do spotkania z Panem, przygotowanie, które także wszystkich innych skłania do milczenia wobec Świętej Obecności. Dzięki temu Komunia nie ogranicza się do czysto zewnętrznego działania. Jest to tym bardziej konieczne, że obecnie przekazywanie znaku pokoju często prowadzi w kościele do sporego zamieszania, które, dość niespodziewanie, przerywa zaproszenie, by patrzyć na Baranka Bożego. Jeśli w chwili ciszy rzeczywiście wszyscy skierują oczy serca na Baranka, może stać się ona czasem błogosławionego milczenia. Także po przyjęciu Komunii przewidziane są dwie ciche modlitwy dziękczynne kapłana, które ponownie mogą i powinny być współwykonywane przez wiernych w odpowiedni dla każdego sposób. Chciałbym wspomnieć w tym miejscu, iż w starych modlitewnikach, obok obecnego tam czasem kiczu, znaleźć można wiele wartościowych modlitw, które wyrosły z głębokiego, wewnętrznego doświadczenia i także dzisiaj mogą ponownie stać się szkołą modlitwy. Słowa św. Pawła z Listu do Rzymian mówiące o tym, że nie umiemy się modlić tak, jak trzeba (8,26), dziś tym bardziej nabierają aktualności. Tak często brakuje nam słów wobec Boga. Owszem, Duch Święty uczy nas modlitwy, daje nam słowa, jak mówi św. Paweł, ale korzysta On także z ludzkiego pośrednictwa. Modlitwy, które dzięki owemu kierownictwu Ducha Świętego wyrosły z serc ludzi wierzących, są proponowaną nam przez Ducha Świętego szkołą, która powoli otwiera nasze nieme usta i pomaga nam uczyć się modlić i wypełniać ciszę. Ku zmartwieniu niektórych liturgistów powiedziałem w 1978 roku, że cały Kanon wcale nie musi być zawsze odmawiany głośno. Chciałbym po długim zastanowieniu powtórzyć to tutaj z naciskiem oraz w nadziei, że po dwudziestu latach znajdzie się więcej zrozumienia dla tej tezy. Tymczasem zresztą niemieccy liturgiści, zabiegający o reformę mszału, sami otwarcie przyznali, że właśnie punkt kulminacyjny święta Eucharystii, Modlitwa eucharystyczna, stał się rzeczywistym momentem kryzysowym. Od czasu reformy próbowano sprostać tej trudności poprzez tworzenie coraz to nowych rodzajów Modlitwy eucharystycznej, popadając tym samym w coraz większy banał. Stało się aż nazbyt oczywiste, że mnożenie słów nic tu nie pomoże. Liturgiści proponują różne rozwiązania, które zawierają w sobie treści jak najbardziej godne przemyślenia. Jednakże, jak sądzę, ciągle nie dostrzegają możliwości, że także cisza, lub przede wszystkim cisza, może jednoczyć wspólnotę wobec Boga. Nieprzypadkowo przecież w Jerozolimie już bardzo wcześnie części Kanonu odmawiano w ciszy, a i na Zachodzie cisza obecna w Kanonie, częściowo „przesłonięta” śpiewem medytacyjnym, stała się normą. Kto uważa to jedynie za skutek niezrozumienia, ten upraszcza sprawę. Nie jest prawdą, iż pełne, nieprzerwanie głośne odmawianie Modlitwy eucharystycznej jest warunkiem uczestnictwa wszystkich w tym centralnym akcie święta Eucharystii. Moja ówczesna propozycja brzmiała: z jednej strony kształcenie liturgiczne musi doprowadzić do tego, by wierni znali zasadnicze znaczenie i podstawowy kierunek Kanonu; z drugiej strony pierwsze słowa poszczególnych modlitw powinny być mówione głośno jako rodzaj hasła podanego zgromadzonej wspólnocie, aby cicha modlitwa każdej osoby mogła wnieść wymiar osobisty do wymiaru wspólnotowego, a wspólnotowy do osobistego. Kto kiedykolwiek znalazł się w kościele zjednoczonym w cichej modlitwie Kanonu, ten doświadczył, czym rzeczywiście jest wypełniona cisza, która stanowi zarówno głośne i natarczywe wołanie do Boga, jak i przepełnioną Duchem modlitwę. Tutaj rzeczywiście wszyscy wspólnie odmawiają Kanon, jakkolwiek związane jest to ze szczególną misją posługi kapłańskiej. Wszyscy są tutaj zjednoczeni, dotknięci przez Chrystusa, przez Ducha Świętego wprowadzeni do wspólnej modlitwy przed Ojcem, do modlitwy będącej prawdziwą ofiarą — miłością jednającą oraz jednoczącą Boga i świat.