Czy zastanawialiśmy się czytając słowa skierowane przez Jezusa do Szymona: „zejdź mi z oczu szatanie” co wtedy czuł Apostoł?
Mateusz chwilę wcześniej podaje, że Szymon wyznaje, że Jezus jest Mesjaszem. Słyszy od Niego, że na Szymonie zbuduje Kościół, którego bramy piekielne nie przemogą. Przecież on, Szymon, odpowiedział na wezwanie i poszedł za Jezusem zostawiając całe swoje dotychczasowe życie. Przecież z troski o życie i zdrowie swojego Nauczyciela modlił się do Boga Ojca o to, żeby Jezus nie cierpiał. Czy i my dzisiaj nie postępujemy tak samo? Ktoś nam bliski choruje, może zbliża się do kresu życia – co wtedy robimy? Modlimy się o uzdrowienie. O zachowanie życia. Nie tylko sami się o to modlimy, ale też prosimy innych. My dzisiaj wiemy, że Szymon nie znał planów zbawienia. Wiemy, że to, co zamierzył Stwórca musiało się wypełnić. Ale i tak pozostaje pytanie, jak się wtedy czuł Szymon? Jaką naukę z tej sytuacji możemy wyciągnąć? My, chrześcijanie żyjący w XXI wieku. Co jeśli nasze modlitwy stoją w sprzeczności z planem Boga? Nie unikajmy trudnych pytań, czy rozmów. Ale zawsze kierujmy się logiką Boga. Niech Pismo Święte będzie nam przewodnikiem. Nie tylko tym literalnym, ale przede wszystkim duchowym. Szymon zapewne przeżywał rozterki, ale zaufał Temu, w którego uwierzył i wyznał: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego. I my ufając wierzmy, że Jeden jest Bóg. Módlmy się po ludzku, tak jak umiemy, ale z wiarą pełną, głęboką, może jeszcze małą jak ziarnko gorczycy, która z czasem może urosnąć do rozmiarów ogromnego drzewa.
Zapraszam do lektury fragmentu książki R. Brandstaettera „Jezus z Nazaretu”, który tak opisuje te chwile:
Jezus zwracając się do nich rzekł: Niechaj ujrzy ten, kto ma oczy, i usłyszy ten, kto ma uszy. Syn Człowieczy musi iść do Jeruszalajim Hakodesz i musi wiele wycierpieć od starszyzny, przedniejszych kapłanów i uczonych w Piśmie Świętym, i będzie zabity, i trzeciego dnia zmartwychwstanie.
Cofnęli się o krok. Zdawało im się, że ognisko dzielące ich od Jezusa wali się na nich ciężarem swoich płomieni, przygniata ich, podpala i palących grzebie pod sobą. Co mówił Jeszua ben Josef? Że musi iść do Jerozolimy? Że musi wiele wycierpieć od kapłanów i uczonych? Że będzie zabity? Co to wszystko znaczy? Dlaczego musi wiele cierpieć? Dlaczego ma być zabity? Kto Go zabije? Zmartwychwstanie zmarłych nastąpi przecież po przyjściu Mesjasza, więc dlaczego mówił o trzecim dniu? Co to za trzeci dzień? Wprawdzie końcem człowieka jest śmierć, Rabbi jednak niechaj żyje po najdłuższe lata, niechaj Jego dni i lata będą przedłużone i niechaj Pan Najwyższy, Wiekuisty otoczy Go opieką i ochroni przed wszelkim cierpieniem. Amen. Amen. Amen.
Trwoga, zdziwienie, niepokój, rozpacz, udręka, gorycz, żal – wszystkie te uczucia kłębiły się, szamotały i kipiały w Dwunastu, tworząc w ich duszach chaos, z którego bezskutecznie szukali wyjścia. A może powinni Go spytać i prosić o wytłumaczenie niezrozumiałych dla nich słów? A może powinni milczeć i w pokorze przyjąć niezrozumiałą wypowiedź w tym brzmieniu, w jakim ją usłyszeli, i nie wdzierać się w niewypowiedziane i ukryte? Jedno i drugie nie było żadnym wyjściem. Pytanie mogło się wydawać Rabbiemu próbą brutalnego wtargnięcia w obszar uświęcony Obecnością Jahwe, a milczenie było jeszcze jednym bolesnym bodźcem do dalszych, bezcelowych rozmyślań. Ponieważ żaden z nich nie miał odwagi spytać, a milczeć nie chcieli, utkwili przynaglające spojrzenie w Kefasie, w Kamieniu, który, kto jak kto, ale przecież właśnie on, Kamień, ustanowiony przez Jeszuę ben Josef, klucz otwierający i zamykający niebo, powinien zdobyć się na odwagę, wystąpić przed nich wszystkich i spytać: Rabbi, powiedz nam, dlaczego masz cierpieć od kapłanów i uczonych i dlaczego masz być zabity, i co oznaczają słowa o Twoim zmartwychwstaniu, mającym nastąpić dnia trzeciego? Powiedz nam, wyjaw nam całą prawdę, bo przecież cierpienie jest karą za grzechy, a Ty nigdy nie popełniłeś żadnego grzechu. Dlaczego więc masz cierpieć? Dlaczego masz cierpieć za grzechy niepopełnione?
Kefas zanurzył dłoń w brodzie i przebierał w niej palcami. Był to obrazowy gest kłopotliwego zamyślenia. Nie chciał o nic pytać. Nie chciał wiedzieć, dlaczego Jeszua ben Josef musi cierpieć, dlaczego ma być zabity i co oznacza trzeci dzieci. Nie pożądał żadnych wyjaśnień. Było w nim tylko jedno uczucie: gwałtowny lęk o przyszły los Rabbiego. Zapowiedź była tak przerażająca, że należało gorąco jej zaprzeczyć, odrzucić ją, przekreślić, wymazać, aby nie pozostało po niej ani jedno słowo, ani jedna litera, ani jeden dźwięk; a przede wszystkim należy wezwać pomocy Elohim, przeciw złym siłom czyhającym na Jeszuę ben Josef i blagać Pana, aby otoczył Go opieką i poraził Jego nieprzyjaciół według słów Psalmisty: ,,Niechaj się zawstydzą i niechaj sczezną, którzy czyhają na moją duszę, niech się okryją hańbą i zelżywością, którzy pożądają mojego nieszczęścia”.
Podszedł więc do Rabbiego, ujął Go za rękę, odprowadził nieco na bok, poza krąg dopalającego się ogniska, i przemówił współczującym szeptem:
Oby Cię, Panie, Elohim zachował od wszystkiego złego. Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie.
Twarz Jezusa rozpaliła się gniewem, nozdrza zadrgały, na dłonie zacisnęły się kurczowo. Kefas, Kamień umiłowany, kusi Go ucieczką przed cierpieniem? Przed wstąpieniem na czteroramienny, nieruchomo-ruchomy tron Elohim? Kefas, Skała, na której stanie Dom Zgromadzenia, szeptem odwodzi Go od Obietnicy, jak ów szatan szeptający przed wiekami na górze Moria do ucha małego Jicchaka? Kefas buntuje Go przeciw Ojcu, jak ongi szeptający szatan zbuntował Jicchaka przeciw Abrahamowi? Kefas? Kefas, szeptem mówiący? Kefas, szeptem wabiący? Kefas, szeptem zwodzący? Kefas, nęcący Go nędznym współczuciem, marną litością, miłosierdziem przeciwnym ustanowionym nakazom Pana?
Jezus wykonał dłonią w kierunku Kefasa odrzucający, niecierpliwy ruch i zawołał podniesionym głosem: Idź precz ode mnie, szatanie! Jesteś mi zgorszeniem, bo nie myślisz o tym, co Boskie, ale o tym, co ludzkie! Strach począł jak wąż owijać się dokoła nóg Symeona ben Jona, dokoła jego tułowia, rąk, szyi, głowy. Rybak, nie mogąc się poruszyć, stał jak w ziemię wryty. Spętany. Bezwolny. Tylko serce łomotało w piersiach. Był to jedyny znak życia w jego ciele. Jezus, zwracając się do apostołów, rzekł tonem rozkazująco-upominającym:
Jeżeli ktoś chce iść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój, i niechaj idzie za mną. Albowiem ten, kto chce życie swoje ocalić dla spraw ziemskich, utraci je, ale kto życie utraci dla mnie, ocali je na całą wieczność. Cóż pomoże człowiekowi, jeżeli cały świat pozyska, a szkodę poniesie na swojej duszy? Bo cóż może dać człowiek w zamian za duszę swoją? Kto by się wstydził mnie i słów moich przed tym wiarołomnym i grzesznym plemieniem, tego Syn Człowieczy także wstydzić się będzie, gdy przyjdzie z aniołami swoimi w chwale swojej. Wtedy odda każdemu według jego uczynków.
To rzekłszy, pomodlił się, ułożył się przy ognisku i owinął płaszczem. Apostołowie bezładnie odmówili modlitwę wieczorną, po czym również ułożyli się na ziemi, a ponieważ uważali, że w takiej chwili nie wolno im uciekać od rzeczywistości do snu, bezsennością uczestniczyli w nieszczęściu Kefasa, który usiadłszy na uboczu, z twarzą ukrytą w dłoniach, pogrążył się w smutku. Krzyczącym, skłębionym tłumem tłoczyły się do ich świadomości pytania, niektóre z nich porywcze, podstępne, inne rozbrajająco proste, wręcz dziecinne, inne błagalne, pokorne. I znów w najrozmaitszych układach powtarzały się pytania: Dlaczego? Co to znaczy? W jakim celu? Dlaczego uniósł się gniewem przeciw Kefasowi? Dlaczego nazwał go najniższym imieniem? Dlaczego i w jakim celu każdy spośród nich ma dźwigać swój krzyż, znak haniebnej śmierci? Co znaczy, że Jeszua ben Josef przyjdzie ze swoimi aniołami czyżby posiadał jak Pan Najwyższy zastęp własnych aniołów? i będzie sprawował sąd nad synami człowieczymi? Minęły już dwie straże nocne, a pytania te z niezmienną natarczywością krążyły nad apostołami jak czarna, żarłoczna szarańcza. Prawdopodobnie długo by jeszcze trwały, może nawet do samego świtu, te stłumionym szeptem wypowiadane pytania i dociekania, gdyby nie małomówny Filip z Bethsaidy, który półgłosem zacytował werset z mądrych Zwojów Koheleta: ,,Ci, którzy nie rozumieją, czynią zło. Nie mów szybko i niechaj serce twoje zbyt pospiesznie nie wypowiada słów przed obliczem Pana, albowiem Pan jest w niebiosach, a ty jesteś na ziemi. Dlatego mało używaj słów. Jak po wielkiej pracy sen przychodzi na człowieka, tak po mnóstwie słów przychodzi głupia niedorzeczność” – i wtedy spłynęło na nich senne znużenie, i usnęli twardym snem.
Nie spał tylko Kefas, który siedząc na uboczu, nie uczestniczył w półgłośnej rozmowie apostołów, i nie spał również Juda z Kerijoth, któremu przypadło w udziale nocne stróżowanie; właśnie kijem rozgrzebywał żar w ognisku, cisnął weń garść suchej trawy, a gdy się zajęła jasnym płomieniem, dorzucił kilka gałęzi, po czym usiadł na ziemi, oparłszy się plecami o pień figowca. Kefas był wdzięczny towarzyszom, że uszanowali jego samotność i nie wciągając go do wspólnych rozważań pozwolili mu samodzielnie zastanowić się nad powodem i skutkami nieszczęsnego zdarzenia. Nie wątpił, podobnie zresztą jak apostołowie, o słuszności wyrzutów Rabbiego i również, jak i oni, nie mógł odnaleźć powodów, dla których uniósł się On gniewem i nazwał go imieniem nicości. Nie rozumiał, dlaczego znowu to natrętne pytanie: dlaczego? – nie myśli po Bożemu. Przecież nic złego nie życzył Rabbiemu, bo czy mógł źle życzyć błogosławionemu Mężowi, za którym posłusznie poszedł – wprawdzie po krótkim wahaniu, ale poszedł – jak owca za pasterzem i porzucił dla Niego córkę, dom, łódź i sieci? Nie chciał, aby cierpiał. Nie chciał, aby Go zabili. Chciał, aby żył po najdłuższe lata niechaj oko Elohim zawsze czuwa nad Jeszuą ben Josef! aby nauczał, cudownie uzdrawiał synów człowieczych i zbawiał ich od zła. Czy Rabbi chciał, aby Mu życzył prześladowań i śmierci męczeńskiej? Aby błogosławił Jego cierpienie i śmierć? Aby czekał na Jego cierpienie i śmierć? Czego właściwie chce Rabbi? – z rozpaczą wołał w swoim sercu Kefas. Z początku Rabbi spytał apostołów, za kogo Go uważają. Gdy idąc śladem tego pytania, zaszedł, jak po nitce do kłębka, do środka Tajemnicy tak mu się przynajmniej zdawało – i w natchnionym uniesieniu zawołał w imieniu Dwunastu, że jest Mesjaszem, Rabbi ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył i tylko kazał im milczeć, i nałożył pieczęć na ich usta. Potem, nazywając go nowym imieniem, pobłogosławił go, przyświadczył prawdzie jego natchnienia i zapowiedział, że na nim na Opoce zbuduje Dom Zgromadzenia, a na dodatek dał mu klucze Królestwa Niebieskiego jakby troska o Dom Zgromadzenia była małym brzemieniem chociaż on Symeon ben Jona nie uważał się wcale za męża godnego tego nadzwyczajnego i kłopotliwego wyróżnienia; przeciwnie może w każdej chwili wskazać wśród Dwunastu na męża bardziej godnego zaszczytu dźwigania na sobie Domu i otwierania, i zamykania bram Królestwa Bożego. A wreszcie, gdy przerażony wizją cierpiącego Jeszuy ben Josef, błagał Pana o opiekę nad Rabbim, Rabbi uniesiony gniewem przepędził wiernego apostoła i nazwał go imieniem obrzydliwości. Więc czy na szatanie zbuduje Dom Zgromadzenia i szatanowi odda klucze Królestwa Niebieskiego?
Symeon ben Jona, aczkolwiek niczego nie rozumiał, poczuł się winny, ponieważ winnym uznał go Jeszua ben Josef. I zapłakał nad swoją niewinną winą.
walnap
Najnowsze komentarze